Rozstanie z ojcem

27 maja 2018

Udało mi się. Przeżyłam ten czas największej i najbardziej dotychczas dramatycznej zmiany w moim życiu.
Dziś znów mogę otworzyć ten trudny pamiętnik, w którym część całego procesu udokumentowałam.
I chcę podzielić się moimi zapisami z tymi, którzy być może znajdą w nich jakieś pocieszenie lub po prostu oczyszczające łzy.

Z góry przepraszam za błędy, ale nie jest w stanie korygować moich zapisów.
Czuję, że muszę ten pamiętnik opublikować, ale nie jestem jeszcze w stanie go przeczytać. Boję się, że nie starczy mi na to sił. Jeszcze za wcześnie, żeby starczyło.

Cofnijmy się miesiąc w czasie.

Gdyby tylko to było możliwe…

Rozstanie z ojcem.

I think he’s really going this time. Who’s he going to be if he comes back? I don’t know if he’s ever coming back…

Mój ojciec miał kiedyś kasetę magnetofonową Jim Reeves. I Jim śpiewał tam taką piosenkę: „He’ll have to go”- On musi odejść”. Zawsze kojarzyła mi się z dzieciństwem i z tymi jego momentami, które lubiłam. Lubiłam słuchać tej kasety i tej piosenki. Ale teraz przepełnia mnie niewyobrażalnym smutkiem…

 

21 kwietnia 2018

Mój ojciec groził, że umiera na raka prostaty już od kilku dobrych lat.
Kiedy usłyszałam to po raz pierwszy oszalałam po czym szybko zaprzeczyłam faktom i już później przyzwyczaiłam się do tego, bo on przez te lata ciągle dobrze wyglądał. On dla mnie wcale nie umierał. Zawsze tylko myślałam i mu mówiłam, że to faszerowanie chemią i ufność w medycynę polskiego szpitala tego rodzaju go wykańcza.

Zawsze odżywał na swojej „działce”.
Od kiedy pamiętam mieliśmy ziemię i dom w Jasionnej. To jedna ze wsi pomiędzy Warszawą, a Radomiem. Chyba prababcia Jasia pochodziła z tamtych stron.

Wczoraj Ela powiedziała mi, że on zmienia się. Jego uda wyglądają jak jej łydki. Ela to moja mama, oni nie są razem od kiedy byłam małym dzieckiem. Całe szczęście, że nie są. Ale ona mu teraz pomaga.

Mój ojciec zawsze był mocny. Sportowiec. Pił, ale dalej sportowiec. Do dziś pamiętam jak robił stójki w poziomie na kciuku i palcu wskazującym, a ja zawsze chciałam tak umieć. Umiem.

On  był dobrze zbudowany i mocny, cholernie mocny fizycznie. Dziś już nie jest. Potrzebuje na kimś wesprzeć się, żeby pójść do ubikacji.

Nie widziałam go od zeszłego września chyba. To wtedy znów wróciłam z Polski do Australii.

Pierwszy raz widziałam go słabego dobrych kilka lat temu po bardzo ciężkim wypadku samochodowym. On był tak nieduży na wielkim łóżku szpitalnym. Prawie wyparłam to doświadczenie ze świadomości. On zrehabilitował się po tamtym wypadku i dalej był mocny. Całe jego prawe ramię stało się jeszcze silniejsze niż było, bo lewa ręka była niewładna w dużym stopniu i prawa nadrabiała za obie.

Przez całą jego chorobę jakoś do zmian przyzwyczaiłam się, ale nie wiem, czy będę umiała go zobaczyć mniejszego i słabszego niż znam z zeszłego roku. I jednocześnie mam nadzieję, że będę miała tą szansę.
Zadzwoniłam i odebrał telefon. Ulga. Boję się, że już niedługo go nie odbierze, że zadzwonię i po drugiej stronie zamiast jego głosu będzie cisza.

To wszystko jest dziwne. Surrealizm…
Słyszysz lub czytasz historię o tym , że ktoś jest chory na raka, że następują zmiany, że to, że tamto. Przerażające i niewyobrażalne.

A później wchodzisz do mieszkania własnego ojca, który jest chory na raka i rozmawiasz z nim normalnie. Widzisz jak się zmienił, ale nadal rozmawiacie zwyczajnie. Widzisz tony lekarstw, zmiany ciała od chemii i leżenia w łóżku, wszystko jest jakoś inaczej, ale po prostu jest i nie możesz zastanawiać się nad tym. Jest i już.

Niby tak, ale nadal mam w pamięci obraz dziadka, który już nie mógł mówić, bo przerzuty na mózg to uniemożliwiły, ale jeszcze sam robił zastrzyki z insuliny w wychudzone udo.

Ten obraz jest bardzo żywy. Zbyt żywy. On dla mnie zawsze nadal siedzi na ich balkonie na Czerniakowie, a babcia coś robi w kuchni.

To mieszkanie jest dawno sprzedane. Żadnego z nich nie ma z nami od lat, a ja nadal tam jestem.

A teraz odchodzi mój ojciec, a z nim potężna część mojego dzieciństwa.

Nie potrafię się z tym pogodzić jeszcze. Nie wiem, co mi zostanie.

Wiem, że potrzebuję nowych połączeń, zbudować nowe emocje, dać wspomnieniom żyć, a z częścią z nich rozstać się.

Ale jak rozstać się ze wspomnieniami z dzieciństwa? Jak w końcu dorosnąć?

Jak wrócić do domu, którego nigdy nie miałam?

Chyba tylko jedno jest wyjście. Zbudować swój własny dom.

 

26 kwietnia 2018

Kolejna informacja od mojej mamy. Sprawy zaczęły toczyć się szybciej niż wszyscy myśleli, Ela załatwia ojcu hospicjum, bo on już potrzebuje, żeby ktoś przy nim był ciągle. Mój ojciec… Mój silny ojciec.
To było rano.

Zadzwoniłam do niego po pracy, rozmawialiśmy. Właściwie niewiele rozmawialiśmy i to on mnie pocieszał, bo nie mogłam przestać płakać. Jak do niego dzwoniłam już i tak byłam ledwo przytomna i było mi cholernie niedobrze. Byłam emocjonalnie wykończona.

Nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Proszę Boga o pomoc dla ojca, dla siebie, dla mojej rodziny Wiem, że mi pomoże. I pomaga.
Ale nie zawsze teraz proszę. Chcę to przeżyć jakoś, Nie wiem, czy chcę zrozumieć- jestem prawie pewna, że to zrozumienie nie jest możliwe, ale chcę doświadczyć, bo boję się, żeby w sobie tych emocji nie pogrzebać. Wiem, że to boli jeszcze bardziej niż ich doświadczyć i zaakceptować.

Więcej nie umiem napisać. Po prostu nic nie rozumiem. Ale tak bardzo cieszę się, że odebrał telefon i jeszcze rozmawialiśmy dziś. Boję się też, że go kiedyś nie odbierze. Cholernie tego boję się.

Mój ojciec zranił w życiu innych ludzi nie raz i nie dwa. Życie z nim nie było takie znów różowe, ale przecież to tak jest, że działamy tak, jak potrafimy w danym czasie.
Myśl, że on odchodzi, że go już mogę nie zobaczyć boli niewyobrażalnie bardziej niż każda wyrządzona wcześniej przykrość.

 

2 maja 2018

Uspokoiłam się nieco, są dni, a właściwie chwile, kiedy łatwiej mi zaakceptować tą niewyobrażalną zmianę w życiu. A jednak zeszły tydzień zostawił po sobie brudne ślady w postaci dziur w życiu, których nie umiem jeszcze zapełnić nowym.

Ojciec nie odbiera telefonu od trzech dni. To, czego tak bałam się kilka dni temu już się dzieje.
Ela mówi, że on ciągle śpi, bo jest na silnych prochach przeciwbólowych, a jego pomoc ścisza telefon, bo dźwięk ją denerwuje. Ale podobno jak ojciec budzi się to rozmawia przytomnie.
Tylko, że ja jestem w Australii i ani go nie widzę, ani nie mogę z nim porozmawiać. Od Polski i od tego kontaktu dzieli mnie odległość dwóch dni lotu i budżet, którego obecnie nie zarabiam.

Dziwne dylematy.
Rzucić wszystko i przylecieć teraz? A co z moim życiem? Przecież też mam zobowiązania. Nawet jakbym mogła przylecieć teraz do Polski, będę musiała wrócić do swojego życia po kilku tygodniach. Chyba, że chce je zostawić. Ale przecież nie chce zostawić – to moje życie!
A jeśli nie przylecę? Co będzie jeśli nie przylecę teraz i już Andrzeja, mojego ojca, nigdy nie zobaczę?

Nie wiem. Jedno tłuste i ciężkie NIE WIEM.

Jest mi niedobrze od nadmiaru emocji. Strachu, smutku, rozpaczy, złości czasem.
Muszę zadbać o siebie w tej chwili, inaczej mnie to zniszczy, a przecież ja też chcę żyć.

Przestaję pisać i odrywam się od tej nierealnej sytuacji do chłodu zimowego australijskiego poranka, spokoju natury, życiodajnej energii ruchu i oddechu.

 

Nieco później 2go maja

Takie mam przemyślenia po rozmowie z przyjacielem, który stracił rodziców:

Musisz to zaakceptować zamiast próbować zrozumieć.

Pogódź się z tym Ania. To jest za duże, żebyś umiała zrozumieć. Może kiedyś. Ale nie teraz. Jeszcze nie teraz.

Tak, jak wierzysz w Boga. Przecież niewiele z tego wszystkiego rozumiesz, a jednak wierzysz.

Pogódź się.

Nie ma dziadka Bogdana, ani babci Krysi (rodzice ojca), ojciec słabnie.

Ale Ty nadal jesteś. Masz życie i je kochasz. Chcesz żyć.

 

7 Maja 2018

Ucieczka, o której pisałam powyżej nie na długo pomogła. Codziennie dostaje aktualne informacje z Polski o stanie ojca. Proszę o to.
Cały ten paskudny pakunek emocji siedzi w moim brzuchu i niestrudzenie powraca co chwilę.
Nie pisałam od kilku dni, bo bałam się otworzyć te zapiski i brutalnie dla siebie spojrzeć prawdzie w oczy.

Studiowanie psychologicznego aspektu całej sytuacji nie na wiele zdaje się, bo w sumie to wszystko już wiem, ale czy to zmienia co się dzieje? Nie.

Znowu ta sama sytuacja- to, czego bałam się kilka dni temu już jest rzeczywistością.

Andrzej już nie wstaje z łóżka. Prawie nie mówi. Czasem nie ma z nim w ogóle kontaktu.

Z tego, co mówi Ela, wnioskuję, a może mi się tylko wydaje, że on jest tam obecny i nadal chce żyć, ale ma ograniczone możliwości kontaktu ze światem.
Tego właśnie bał się- przez cały czas choroby mówił, że jedyne, czego boi się to, że będzie przykuty do łóżka jak warzywo. Ja w to nigdy nie wierzyłam, w ogóle takiego obrazu nie dopuszczałam do wizji.
A teraz to jest realne.

Pisanie o tym wszystkim jest jednocześnie ulgą i udręką. Czasem nie widzę tekstu przez spazmy i łzy.

Ale unikanie pisania jest jeszcze gorsze, bo te wszystkie emocje, strachy i wizje zbierają się razem i siedzą wielkim brzydkim włochatym kłębowiskiem w brzuchu, gardle i gdzie im się podoba sprawiając, że nie umiem przełknąć własnej śliny, bo NIC nie mieści się już do środka.

 Teraz będą wielkie– bardzo trudne słowa, których wypowiedzenie w myślach było łatwiejsze niż przelanie w tekst pisany… Uczę się teraz o żałobie przed śmiercią bliskiej osoby.

Już samie napisanie i przeczytanie powyższego zdania wydaje mi się w tej chwili idiotyczne. Nieprawda, to się nie dzieje. Zaprzeczenie.
Taki mechanizm obronny, który jest o kant rozbić w obecnej sytuacji…
Jaki ma sens brak akceptacji faktów? Nie ma sensu, prowadzi tylko do konfliktu i większego bólu.

A jednak zaprzeczam. To podobno normalne w obliczu śmierci bliskiej osoby.

Przeżywasz rozdwojenie- z jednej strony jest nadzieja, że zdarzy się cud i mój ojciec wróci do zdrowia i wszystko będzie dobrze, z drugiej strony nie tak to wygląda i chcesz pogodzić się ze stratą.

Pewnie jakbym była na miejscu i pomagała opiekować się ojcem teraz, część pytań by rozpuściła się w brutalnych realiach jego choroby.
Ale nie jestem, fizycznie jestem bardzo daleko. Mentalnie i emocjonalnie jestem za to w świecie mikstury własnych wizji, domysłów, strachu, żalu, złości, zaprzeczenia, akceptacji, cholernie ciężkiej rozpaczy, poczucia winy, chęci obrony własnego życia i kilku innych emocji i stanów, których teraz nie chcę nawet pamiętać.

Naukowa wiedza psychologiczna na temat umieranie bliskiej osoby pomaga obecnie w małym zakresie, bo oręż „przeciwnika” jest w grubej przewadze, którą sama dozbrajam własnymi emocjami.

Ale wiem, że mam prawo te emocje przeżywać. Staram się jednak nie ponieść na ich fali i znajdywać sens i śmiech w codziennym życiu.

Znam dużo osób, których rodzice zmarli. Włączając w to mojego ojca.
To podobno można nie tylko przeżyć, ale i nadal mieć dobre życie po.

Jestem sama na siebie zła, że pewne słowa i myśli piszę, ale one są…
Przecież lepiej, żeby wyszły niż siedziały w środku siejąc jeszcze większe spustoszenie.

W chwili, w której piszę to zdanie najcięższe jest to, że siedzę o piątej rano w łóżku nad oceanem, tysiące kilometrów  od mojej rodziny i piszę te wywody podczas, kiedy ktoś inny pomaga ojcu przeżyć kolejny dzień…

 

O 9 rano zadzwoniła moja mama. Wiedziałam już co chce powiedzieć, a może właśnie nie chciała, ale musiała. Mój ojciec zmarł. Andrzej nie żyje. 7 maja to tydzień przed jego urodzinami. Cztery godziny temu myślałam, że to się wszystko może jeszcze zmienić. Może i może, ale na pewno nie w taki sposób, jak miałam nadzieję.

Cały mętlik emocji rozpuścił się w oceanie łez. Nie ma strachu, nie ma poczucia winy, nie ma nic poza niewyobrażalnym smutkiem, pustką i niezrozumieniem. Niewyobrażalnym smutkiem.

Poprosiłam Elę, żeby wysłała jego zdjęcie, które zrobiła, kilka godzin temu, kiedy jeszcze żył. Bardzo trudne zdjęcie. Myślę, że psychicznie musiało ojca wykańczać, że był w takim stanie fizycznym. Fizyczny ból też go wykańczał.

Nic więcej nie umiem teraz napisać, ale musiałam. Musiałam napisać i zobaczyć te słowa. Mój ojciec nie żyje.

 

8 maja 2018

Leje od wczoraj.

Wczorajszy dzień był dziwny. Po prostu dziwny. Nic nie rozumiałam. Wyłam, liczba treningów różnego rodzaju, które zrobiłam wystarczyłaby niejednemu na cały tydzień. Nawet popracowałam siedząc przy Eve, biskiej przyjaciółce, która ze mną została. Pracowałyśmy razem.

Wyłam, płakałam się, śmiałam się też. Spać i jeść nie bardzo mogłam, ale za to wypiłam morze herbat ziołowych na uspokojenie. To chyba nie te zioła…

 

Dziś znów skupiłam się na działaniu i akcji. Zaprojektowałam swój dom, znów sport, kupiłam bilet do Polski, poszłam do pracy, wzięłam na klatę to, co usłyszałam oznajmiając, że wylatuję na cztery tygodnie, przeorganizowałam wszystkie sprawy, które musiałam przed wylotem, wykonałam jeszcze kilka innych zadań, które czekały na liście i czekam na te ziołowe herbaty. Muszę przestać biec w tym tempie, bo znów nie będę spała.

Nie mogę myśleć, pisanie jest trudne. Idę na spacer.

 

13 maja 2018

Jest niedziela. Lecę w nocy do Polski. Jeszcze dużo do zrobienia przed wylotem.
W Polsce będę w poniedziałek około południa. Tylko dwa dni w samolotach…

Będę musiała być twarda i użyć wszystkich dostępnych strategii, żeby nadal trzymać emocje i uczucia tam gdzie je, bezpiecznie odsunęłam kilka dni temu. Niech jeszcze zostaną za moją tarczą, na boku. Próbują przepchnąć się, ale to moja tarcza i to ja ją zdejmę, jak będę gotowa.

Ty wybierasz, Ty decydujesz. To Twoje życie.

Zdecydowałam, że nie mogę przeżywać tego wszystkiego teraz kilka razy. Muszę o siebie zadbać, a nie krzywdzić się. Po przylocie do Polski i tak te wszystkie emocje i uczucia będą żywe. Niemożliwie żywe. I ja tam będę. Gotowa stawić czoła całemu doświadczeniu. I gotowa wyjść z niego pogodzona, spokojniejsza i silna.
Takie są cele tej mojej dziwnej podróży do mojego domu w Polsce – polecieć na pogrzeb ojca, przeżyć to wszystko, być z rodziną, pomóc pozałatwiać, co trzeba, a później wrócić do mojego domu w Australii, do Miami w Gold Coast i żyć moim życiem. Kocham życie.

Rozstanie, a właściwie pogodzenie się z przeszłością to początek nowego życia.

Nie płaczę jak piszę te słowa. Nadal odkładam wszystko na bok, poza moją tarczę. Muszę teraz działać efektywnie, a nie pływać w gęstej rzece ciężkiego smutku, żalu, niezrozumienia i ich wiernych towarzyszy o nieprzyjemnie sercu brzmiących imionach…

Działam, dbam o siebie jak umiem, żeby ciało i umysł mogły poradzić sobie z zadanie, które nam postawiłam.

 

Sama jestem ciekawa jak będzie wyglądał ten lot do Polski, już innej dla mnie Polski, i na ile będę gotowa, żeby zdjąć moją tarczę… Zdecyduję w samolocie.

Podróż samolotem to taki dziwny stan przejścia. Nie jesteś, ani w miejscu z którego wyleciałeś, nie jesteś też w miejscu, do którego lecisz. Jesteś w powietrzu i nie masz nic poza sobą. Reszta na chwilę cichnie. Jeśli na to pozwolisz. Podróż samolotem może przynieść spostrzeżenia i przemyślenia, które samego Ciebie zaskoczą. Jeśli na to pozwolisz.

 

14 maja 2018

Urodziny ojca…

Jestem w Dubaju na lotnisku. Surrealistyczna sytuacja… Przez błąd linii lotniczych Emirates nie zdążyliśmy (my- ich pasażerowie) na następny lot. Z Dubaju do Warszawy. Panika, płacz, łzy. Przecież mieli mnie „dowieźć” na pogrzeb mojego taty… Kompletnie spieprzyli sprawę i nadal mają to gdzieś. Nieludzkie traktowanie. Czy zdążę??

 

18 maja 2018

Pierwszy dzień kiedy mogę znów otworzyć mój pamiętnik rozstania z ojcem bez ataku histerii.
Pisać nie mogę, myślałam, że już będę umiała, ale nie mogę. Brak mi tchu.

27 maja 2018

To dla Ciebie tato. Tak chciałabym powiedzieć.
Ale przecież to bardziej dla mnie. I dla innych, którzy żyją w tym świecie.

Śmierć rodzica to bardzo bardzo paskudne doświadczenie. Szczególnie jak nie masz własnych dzieci. Ogrom końca, pustki, bliskości śmierci, bezradności, bólu, buntu, jeszcze większego bólu wydaje się nie  mieć końca. I nie ma dokąd uciec.
Nagle, chcesz tego, czy nie, jesteś dorosły. Nie masz wyjścia.

W procesie jakiegoś radzenia sobie z tym wszystkim napisałam mapę, której staram trzymać się krocząc przez ten nieznany grunt pełen pułapek:

ROZSTANIE

PUSTKA, BRAK, SMUTEK

POŻEGNANIE W POKOJU

POGODZENIE SIĘ, AKCEPTACJA

DOBRE WSPOMNIENIA I ŻYCZENIA, MODLITWA W RAOŚCI I WDZIĘCZNOŚCI, SZACUNEK

NOWE, SZCZĘŚLIWE, ZDROWE ŻYCIE

 

Ta mapa jest raczej pokrętna- nie wygląda na to, że po przekroczeniu etapu PUSTKA, BRAK, SMUTEK już do niego nie wrócę, ale staram się trzymać planu na ile mogę w danej chwili.

Na więcej sił mi dziś nie starcza.