Karolina odkrywa w sobie siłę

Kolejne zdarzenia wprawiły Karolinę w osłupienie.
Zafascynowana oglądała spektakl, który odbywał się przed nimi na niebie upstrzonym gdzieniegdzie kłębuszkami chmur.

W toni nieba pływały ryby płochwie starając się uciec przed jedną wielką (Karolina oceniła, że wielka ryba dorównywała rozmiarom ich purpurowego smoka), która nic nie robiąc sobie z ich prób spokojnie chwytała w wielką paszczę jedną po drugiej.

Jednak to nie ryby pływające po niebie były tym, co zafascynowało dziewczynę najbardziej.

Karolina widziała już wiele poruszając się w różnych wymiarach.
Jednak ta wielka ryba była czymś super nadnaturalnym, złożona była z niezwyczajnych prążków- cały jej tułów tworzyły paski czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało blachę, a pomiędzy nimi było widać niebo. Coś pomiędzy serpentyną, a sprężyną. Łeb zaś zdawał się być łbem zwykłego zwierzęcia, za to ogon chyba również był metalowy, tego dziewczyna nie była pewna, ryba zbyt szybko nim poruszała, by można było dokładniej się przyjrzeć. Zwierzę, a może maszyna, płynęło po nieboskłonie z niezwykłą gracją, a małe rybki, które pochłaniało znikały w jego wnętrzu, które przecież nie istniało- pomiędzy serpentynowymi żółto – czarnymi wstęgami, które rysowały kształt jego tułowia, było niebo…
Karolina nie mogła oderwać oczu i zachodziła w głowie na jakich prawach ta konstrukcja funkcjonuje. I co to w ogóle wszystko znaczy?

Ocknęła się, gdy wreszcie zaczęły docierać do niej słowa Ong.

– Już wystarczy tego teatru, powinniśmy lecieć dalej- napominał ją ponownie.

– Ale czy ty to widzisz?? Co to jest?? Jak to działa??

– Słyszałem, że w jednym z wymiarów mieszka mechanik, który odkrył pierwiastek, a może skonstruował mechanizm, sam nie wiem, który pozwala tworzyć urządzenia niezwykłe. Potrafią na przykład poruszać się z niemożliwą do zarejestrowania prędkością- mimo, że dla zwykłego obserwatora nie wydają się specjalnie szybkie, ich faktyczna prędkość przekracza ponaddźwiękową.
Podobno istnieje łyżka, która napędzana jest taką właśnie baterią. Historia o tym, że owa łyżka w ciągu kilkunastu minut odebrała setkę bezbolesnych porodów, a niektóre z nich to bliźniaki, jest bardzo znana. Przyznam, że nieco mnie dziwi, że o tym nie słyszałaś.

Karolina zanurzyła się z zamyśleniu.

Teraz miała przed oczami wyraźną wizję tego zdarzenia, choć wcześniej nie sądziła, że przy nim była.

Niewielka sala wypełniona setką kobiet w połogu, było tak mało miejsca, że leżały jedna przy drugiej, tam gdzie jedna miała głowę znajdowały się stopy innej i tak na przemian w kilku dobrych rzędach. Chyba w zwyczajnych okolicznościach (o których zresztą Karolina powoli zapominała, a przynajmniej nie brała ich już za jedyne możliwe), wyglądałoby to raczej przerażająco, szpital polowy w strasznym stanie.
Ale tak jednak nie było. Na Sali panował spokój.
Była nawet położna, która opiekowała się kobietami, ocierając im pot z czół i dając pocieszenie. Dzieci były dostarczane matkom przez łyżkę w zawrotnym tempie.

Karolina była tą położną, teraz zaczęła sobie przypominać, ale nadal nie do końca wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.

Jedyne co wiedziała na pewno to, że jeszcze do niedawna nie znalazłaby w sobie dość siły i odwagi, by sprostać tym wszystkim przygodom.
Chociaż może odwagę tak, ale nie siłę.

Przez większość swojego życia starała się stwarzać pozory, że jest nie wiadomo jaką twardzielką.
To sprawiło, że często wydawała się szorstką dla innych, a ona zwyczajnie próbowała ukryć własną wrażliwość. Głównie przed sobą samą. Nawet nie rozumiała, że to robi.

W końcu nastąpił życiowy kryzys, który odwrócił wszystko, Karolina z bezsilności musiała opuścić tarczę.

To wtedy powoli zaczęła kruszyć mury wokół zbudowanego wewnątrz siebie wizerunku.

Przeszła przez okres nadwrażliwości na wszystkie bodźce, który boleśnie ją dotknął- wszystkiego była dla niej za dużo, przeżycia zbyt trudne, hałasy nie do zniesienia, cudze emocje mieszały się z własnymi…
Jednocześnie był to czas uświadamiania sobie własnej tożsamości i wartości, czas budzenia się.

Czuła się wtedy silniejsza, chociaż bardziej nieporadna, jak młode cielę, które rośnie, ale często jeszcze chwiejnie stawia kroki.

Niedawno to zaczęło się zmieniać.
Zrozumiała i zaczęła doceniać potężną siłę, którą niesie jej nadwrażliwość. Dostrzegła, że widzi rzeczy niezauważalne dla innych i potrafi przemieszczać się między wymiarami, czuć bezwarunkową miłość i nieść pomoc.
Nauczyła się jak szukać w życiu radości i jak wnosić ją do życia innych.

Teraz wzięła głęboki oddech i spojrzała w oczy Ong.

Przy każdej ich wcześniejszej wspólnej przygodzie on był tym, który ich prowadził i chronił.

Zrozumiał, jego źrenice i usta się uśmiechnęły. U jego boku stanęła właśnie silna wojowniczka. Ogromny ciężar spadł z jego barków.

Purpurowy smok Karoliny

W co ja wszedłem? Nie mam jednak wyjścia, muszę iść dalej.

Ong nie był zachwycony przedzieraniem się przez gęstwinę krzewów, o których istnieniu wcześniej nie słyszał.
To nie był las, tylko gęsto utkany woal drzew, mchów, krzewów, porostów i roślin, które nie miały nazw w jego języku, w żadnym z języków, które znał.

Wejście do ukrytego świata stanowiła zwyczajna studzienka, co nie zdziwiło go bardziej, niż to, że las nagle przeistoczył się w miejską dżunglę. Na szczęście była głęboka noc, do tego padał deszcz więc niewiele się działo na ulicy. Podniósł płytę studzienki i wskoczył do środka.
Karolina zdążyła go zobaczyć w ostatniej chwili, zanim całkiem zniknął jej z oczu. Nie miała pojęcia, jak się znalazła w tym miejscu, żeby być świadkiem tej sceny, ale już zdążyła się przyzwyczaić do jej niezwykłych eskapad.
Bez namysłu podążyła za Ong.
Płyta studzienki zamknęła się nad nimi.
Do podziemnego, ukrytego przed większością ludzi świata prowadziła zjeżdżalnia. Nie była to specjalnie przyjemna jazda, jej powierzchnia była nierówna i zimna. Lądowanie było dość twarde. Kiedy Karolina rąbnęła na brukowaną podłogę, Ong już stał czujnie rozglądając się wokół. Przywitał Karolinę zwyczajnie, jakby właśnie tu i teraz zaplanowali spotkanie, pomógł jej wstać z ziemi.

– Gotowa? Chodźmy już, zobaczmy co tu na nas czeka.

Szli mrocznym korytarzem dość długo, wilgoć i chłód tworzyły arcynieprzyjemną mieszankę, która niemal raniła płuca przy każdym wdechu. Karolina, która od dłuższej chwili bezskutecznie starała się wdmuchnąć nieco ciepła w obolałe z zimna opuszki palców, mogłaby przysiąc, że ich ponury marsz trwa już wiele godzin.
Jej zegarek niezmęczenie dowodził jednak, że nie byli tu dłużej niż kwadrans. Czas musi tu płynąć zupełnie inaczej- pomyślała Karolina trzęsąc się z zimna.
Ledwo ta myśl zaczęła się ulatniać, dziewczyna rąbnęła czołem w coś twardego, przestraszona odskoczyła.
Rozejrzała się wokół, po Ong nie było śladu, za to przed nią rozpościerał się niezwykle zachęcający widok na przytulny salon wypełniony światłem, na środku stał stół z parującym imbrykiem. To, z czym spotkało się czoło Karoliny było framugą do drzwi otwierających drogę do wnętrza salonu.

– Powinnam była bardziej uważać, nawet nie wiem, gdzie podział się Ong i czy ten zachęcający widok jest pułapką, czy zwykłym przystankiem dla podróżników- dziewczyna walczyła z przemożną chęcią rozgrzania się w salonie i strachem przed możliwym niebezpieczeństwem.
W grze brał jednak udział jeszcze jeden zawodnik-  ciekawość. Karolina weszła do środka.

Ku swojemu zdumieniu ujrzała Ong wygodnie rozpartego na kanapie, w dłoniach trzymał parujący kubek, jego wzrok niemal przepłynął przez twarz dziewczyny, jej oczy podążyły za nim, nie miała już wątpliwości – stojący na stole imbryk wyraźnie zapraszał na kubek gorącej herbaty.

Stanęła naprzeciw Ong i wdychając ciepło unoszące się z kubka w jej dłoniach patrzyła na niego pytająco.

Nie wiem zbyt wiele – powiedział w zamyśleniu – być może mamy tu jakieś bitwy do stoczenia – a być może jest tu skarb, który mamy odnaleźć – dodał mrugając.

– Och zapewne to ostatnie- skarb ukryty w mrokach wilgotnego labiryntu, gdzieś pomiędzy tym pysznym salonem, a kolejnym pokojem będącym placem zbaw z wielką karuzelą pośrodku – zaśmiała się Karolina.

Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Spojrzeli po sobie, nie było wątpliwości, oboje usłyszeli te słowa, jednak tylko Ong zrozumiał, że są prawdziwe i dotyczą Karoliny.

Zdążył złapać dziewczynę pod rękę, zanim salon zawirował i wciąż wirując zamienił się w gigantycznych rozmiarów kolejkę górską. Siedzieli teraz w jednym z jej wagoników pędzących właśnie w dół ze zwykłą (zawrotną) prędkością niezwykłej kolejki.
– Prawie jak lot na grzbiecie smoka- wspominał Ong. Zaczynam czuć się tu dobrze.
Karolina nie odpowiedziała, jej twarz miała dziwny wyraz, a kolory jej policzków mogłyby świadczyć o chorobie.

Kiedy kolejka zaczęła wspinać się pod górę, dziewczyna odzyskała zwyczajne barwy oraz mowę.

– Wiesz, lubię te przygody z tobą. Może to dziwne, ale te szalone chwile, kiedy świat, który znałam zaczyna znikać, a marzenia i koszmary stają się rzeczywistością, dodają niezwykłych smaków mojemu innemu życiu. Przeraża i ekscytuje mnie to jednocześnie.

Ong spojrzał na nią w zamyśleniu, nie potrafił ocenić, czy zrozumie. Jego rzeczywistość nie zmieniała się aż tak bardzo- od kiedy pamiętał życie naturalnie było nieustanną zmianą.

Wiedział jednak, że Karolina pochodzi z dość płaskiego wymiaru, z którego ciężko jest dostrzec inne- niewielu jego mieszkańców potrafiło skoncentrować się bez myśli i dostrzec nieco więcej.

Kolejka runęła ponownie w dół. Karolina zamknęła oczy biorąc głęboki oddech, po czym zaczęła wrzeszczeć, nie przestała dopóki starczyło jej sił w płucach. To ją uspokoiło.

Kiedy ponownie zaczęła oddychać rytmicznie, spojrzała na Ong pytająco –  co my tu robimy?

– Nie jestem pewien, chyba czekamy na smoka, to one zazwyczaj zjawiają się, kiedy nie znam misji.

Ong przypomniał sobie o Oku.
Chyba spędziłem zbyt wiele czasu w płaskich wymiarach – ledwo odczuwam Twoje impulsy i wibracje.
Oko zareagowało, tych wibracji nie mógł nie czuć, już wiedział dokąd zmierzają.
Złapał Karolinę w pół, po czym wyskoczył z pędzącej kolejki mocno trzymając dziewczynę, ta zdążyła ponownie poszarzeć ze strachu.
– Nie bój się, wiem, co robię. Odwagi, wszystko jest w porządku.

No wariat, świr normalnie! Już ja ci pokażę, jak tylko odzyskam grunt pod nogami!! Strach Karoliny zamienił się w agresywną wściekłość.
– Gdyby nie to, że właśnie lecimy, sprawiłabym ci porządne lanie! Krzyczała w furii.
Jej pięści zaciskały się raz po raz, ale niewiele mogła zrobić pozostając w żelaznym uścisku Ong.

Nagle nastąpiła kolizja, przynajmniej tak sądziła dziewczyna wnosząc po dawce bólu po spotkaniu z twardą, chropowatą powierzchnią.

Kiedy ochłonęła dotarło do niej, że siedzą na grzbiecie złocisto-brunatno-purpurowego smoka.

Przy zetknięciu z jego chropowatą skórą, Karolina poczuła niewyobrażalną tęsknotę.
Za czym? Odpowiedzi na to pytanie nie potrafiła ubrać w słowa, ani w myśli.
Wtedy nie wiedziała, że to przejmujące uczucie miało jej towarzyszyć dopóki nie stanie znów na płycie mglistej ulicy o poranku…

Teraz szybowali z Ong na skrzydłach smoka w przestworza kolejnej przygody, tym bardziej nie potrafiła zrozumieć skąd ta tęsknota.