Kontinuum

Lustrzane rzeczywistości

Baloniku mój malutki, rośnij duży okrąglutki.

Patrzyłam na nie obie i nie mogłam uwierzyć… Z pozoru nie różniły się od siebie, jednak kiedy patrzyłam dłużej dostrzegłam, że lustro  sprawia, że jedna rzeczywistość jest przeciwieństwem drugiej.

W jednej wszystko działo się szybko, bardzo głośno, w drugiej dużo spokojniej, a jednocześnie to właśnie ona zdawała się być pełna życia. Kiedy któryś z ludzi z tej szybkiej zbliżał się do lustra, wszystko wokół niego się rozmywało, samo lustro również. On nie mógł zobaczyć, co dzieje się po jego drugiej stronie, gdyż samo lustro było dla niego niewidoczne- poruszał się zbyt prędko, żeby móc je dostrzec.

Kiedy któryś z ludzi z rzeczywistości wolniejszej podchodził do lustra, widział jego taflę niczym ścianę kryształowo czystej wody wodospadu, a przez nią pędzących ludzi. Przyglądał się im z zaciekawieniem i jakby niedowierzaniem.

Nie potrafiłam oderwać wzroku od tego spektaklu. Z odurzenia tym niezwykłym obrazem wyrwało mnie Oko wibrujące w kieszeni spodni.

Znowu usłyszałam jego potężny i spokojny głos:

Jeśli przyjrzysz się jeszcze uważniej, dostrzeżesz małe kółeczka, które wypełniają obie rzeczywistości. Patrz, powiedz mi kiedy będziesz gotowa.

Mogłabym przysiąc, że dostrzeżenie kółek w atmosferze obu rzeczywistości zajęło mi dekady, ale wiedziałam, że nie jest to prawdą. Przecież czas nie istniał, trwało tylko jedno nieskończone kontinuum.

Miałam wrażenie, że ci z wolniejszej rzeczywistości są tego świadomi, ci z drugiej jednak nie dostrzegają, że każdy ich pospieszny ruch i myśl tworzą w przestrzeni małe pętelki, które obracając się w koło, rosną, a następnie dzielą się na kolejne i coraz bardziej wypełniają przestrzeń wypierając życie.

Przestrzeń wolniejszej rzeczywistości była czysta.

„Widzisz, wszystkie te mnożące się pętelki zawierają się w Wielkiej Pętli Przestrzeni, obie rzeczywistości, które obserwujesz są nią splecione, każda rzeczywistość jest. Wielka Pętla równoważy wszystko.”

It comes and goes forever flows

Nigdy się nie kończy, nigdy nie zaczyna. Bez przystanków, odpoczynku, kropek i przecinków- życie po prostu wiecznie trwa…

Ile razy próbuję zamknąć je w ramach, nawet jeśli pozornie wydają się one nie tworzyć żadnych ram, tyle razy odkrywam, że to głupstwo. Znów widzę, że wszystkie granice i każdy rodzaj kontroli są iluzoryczne.

Tak, z tym „demonem” już się oswoiłam, uporałam – coż za kłamstwo! On sobie spokojnie trwa i wróci przy innej okazji, być może zaprosi nowych kolegów.
Otwartość na to, co przynosi taniec życia w tej chwili i zdolność odpuszczenia jakiegokolwiek przywiązania zdają się kluczowe do odzyskania radości, kiedy zabraknie tchu…

Temat wewnętrznego dziecka oraz cienia wracają do mnie co jakiś czas. Określenie wewnętrzne dziecko irytowało mnie od kiedy po raz pierwszy je usłyszałam. Widać nie bez powodu, skoro wciąż powraca. Miewam wprawdzie okresy spokoju (tu czytaj zaprzyjaźnienia z owym dzieckiem lub samym zwrotem), ale fraza powraca.

Niech powraca. Czasem popłaczę, ukocham, utulę, pozwolę sobie poczuć wszystkie emocje. Później uspokoję się i żyję dalej.

Nic się nie kończy i nie zaczyna, wszystko trwa, jest, żyje…

… Miałam sen Maj, tak się zaczynał…

Siedziałam na chodniku nostalgicznie wpatrując się w neon Świętego Mikołaja, który przypominał mi literę A, jak Ania…

Przypominałam sobie jak się tu znalazłam.

Ong nie było wiele Księżyców. Pojawił się nagle i zupełnie zwyczajnie. Ostatnio zniknął w podobny sposób. Jak widać po prostu przychodzi i odchodzi.

– Myślałam, że nie wrócisz…

– Niepotrzebnie. Chodź ze mną, pokaże Ci, w wymiary, w jakich poruszałem się w międzyczasie.

W jednej chwili znaleźliśmy się w niewielkim pokoju po brzegi wypełnionym – aż głupio mi to powiedzieć- miniaturowymi pół-minionkami … Każdy z nich i wszystkie razem wygadały jak matowe, chociaż święcące różnokolorowe bombki Świąteczne.

– Każdy z nich ma dar umożliwiania skoków energetycznych- każdy z tych „maluchów” może zabrać nas w podróż do kilku wymiarów i przestrzeni wyżej, ale też i w każdym innym możliwym kierunku.

Jeden z nich wyskakuje przed resztę, ma taki piękny fioletowy kolor, nie umiem się powstrzymać, wyciągam do niego ręce niczym dzieciak do prezentów pod choinką. Nagle, wiem, że muszę się go trzymać.

On- maleńki kształt o rozmiarach jedynie nieco większych niż moje złączone na nim dłonie, ja- przeciętnej wielkości ludzka dziewczyna. Lecimy… Trzymam go obiema dłońmi, a on unosi mnie w górę, niby nie wysoko, a jednak bardzo daleko… Szybko przenikamy przez sufit i nagle znajduję się w innej rzeczywistości, niewiele rozumiem z tego, co widzę- to inny wymiar.
Nagle mały stworek znika, ale pojawia się kolejny i wydaje polecenie, żeby się go złapała. Boję się, ale ufam mu, łapię w obie dłonie i znowu przenosimy się gdzie indziej… Kolejny wymiar, kolejna rzeczywistość.
Z oddali zaczynam słyszeć głos Ong.
„To tylko mały fragment- możemy podróżować w dowolny sposób w czasie i przestrzeni, poruszanie się pomiędzy wymiarami oraz w ich rzeczywistościach to nic nadzwyczajnego. Nie widzimy tych dróg dopóki chociaż raz którąś z nich nie przejdziemy lub zapomnimy, że już tu byliśmy. Wiara jest podstawą naszej umiejętności poruszania się tam, gdzie nasz umysł nie sięga.”

W jednej chwili znowu jesteśmy w kuchni Karoliny. Wydawało mi się, że nie było nas tylko moment, ale kiedy weszła Karolina gniewnie trzepocząc rachunkiem za prąd, pomyślałam, że ten krótki skok trwał dużo dłużej niż sądziłam,

– Może zechcecie mi to wyjaśnić??
Co mają znaczyć te skoki energetyczne?? Zniknęliście nagle, dziś pojawiacie się znowu, a w tym samym czasie dostaję to!!

Ong w kilku zwięzłych zdaniach odpowiedział na pytania Karoliny. Uspokoiła się.

Zabiorę Was obie w podróż przez część przestrzeni, pomiędzy którymi i w których się poruszałem. Trzymajcie się blisko, atmosfera w niektórych jest niezwykle gęsta, ciężko wykonać ruch, inaczej się oddycha, nie chcę żebyście się czegokolwiek bały, wszystko będzie w porządku, po prostu inaczej niż znacie.

Nie umiem opisać tego co widziałyśmy, może nie chcę, ale wiem już na pewno, że nie ma Przeszłości, ani Przyszłości- jest tylko jedna Wielka Pętla Przestrzeni…

„Tutaj zostawię Was same, nie bardzo rozumiem dlaczego akurat wybrałyście ulicę Sezamkową, ale wiem, że pod opieką tych starych mupetów i Potwora Ciasteczkowego będziecie bezpieczne dopóki nie wrócę.”

Teraz, po wszystkich tych szalonych podróżach, siedzę na chodniku spokojna, jak rzadko kiedy, mimo, że po raz kolejny żegnam się z Ong.

Patrzę jak wsiada do małego auta, które wyglądem przypomina pomniejszoną starą syrenkę, podświadomie wiem, jednak, że to nie jest to zwykły pojazd. Odpala silnik, ledwo słychać jego cichy szum.

Ong ogląda się tylko raz, w milczeniu patrzy mi w oczy i rusza.

Nagle rozumiem! Nic się nie kończy, nie zaczyna, ale TRWA.

Biegnę za odjeżdżającym autem machając rękoma i krzycząc, że wreszcie pojęłam Wielkie Kontinuum Przestrzeni, ale jest zbyt późno, zniknął.

Siadam z powrotem na przeciwko znajomo wyglądającego neonu.
Na krótką chwilę ogarnia mnie nostalgia.
Jednak uczucie szybko mija.

Już wiem, pamiętam, że nic nie ginie, zmienia się, ale Trwa.

Ponownie ogarnia mnie spokój.

Karolina odkrywa w sobie siłę

Kolejne zdarzenia wprawiły Karolinę w osłupienie.
Zafascynowana oglądała spektakl, który odbywał się przed nimi na niebie upstrzonym gdzieniegdzie kłębuszkami chmur.

W toni nieba pływały ryby płochwie starając się uciec przed jedną wielką (Karolina oceniła, że wielka ryba dorównywała rozmiarom ich purpurowego smoka), która nic nie robiąc sobie z ich prób spokojnie chwytała w wielką paszczę jedną po drugiej.

Jednak to nie ryby pływające po niebie były tym, co zafascynowało dziewczynę najbardziej.

Karolina widziała już wiele poruszając się w różnych wymiarach.
Jednak ta wielka ryba była czymś super nadnaturalnym, złożona była z niezwyczajnych prążków- cały jej tułów tworzyły paski czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało blachę, a pomiędzy nimi było widać niebo. Coś pomiędzy serpentyną, a sprężyną. Łeb zaś zdawał się być łbem zwykłego zwierzęcia, za to ogon chyba również był metalowy, tego dziewczyna nie była pewna, ryba zbyt szybko nim poruszała, by można było dokładniej się przyjrzeć. Zwierzę, a może maszyna, płynęło po nieboskłonie z niezwykłą gracją, a małe rybki, które pochłaniało znikały w jego wnętrzu, które przecież nie istniało- pomiędzy serpentynowymi żółto – czarnymi wstęgami, które rysowały kształt jego tułowia, było niebo…
Karolina nie mogła oderwać oczu i zachodziła w głowie na jakich prawach ta konstrukcja funkcjonuje. I co to w ogóle wszystko znaczy?

Ocknęła się, gdy wreszcie zaczęły docierać do niej słowa Ong.

– Już wystarczy tego teatru, powinniśmy lecieć dalej- napominał ją ponownie.

– Ale czy ty to widzisz?? Co to jest?? Jak to działa??

– Słyszałem, że w jednym z wymiarów mieszka mechanik, który odkrył pierwiastek, a może skonstruował mechanizm, sam nie wiem, który pozwala tworzyć urządzenia niezwykłe. Potrafią na przykład poruszać się z niemożliwą do zarejestrowania prędkością- mimo, że dla zwykłego obserwatora nie wydają się specjalnie szybkie, ich faktyczna prędkość przekracza ponaddźwiękową.
Podobno istnieje łyżka, która napędzana jest taką właśnie baterią. Historia o tym, że owa łyżka w ciągu kilkunastu minut odebrała setkę bezbolesnych porodów, a niektóre z nich to bliźniaki, jest bardzo znana. Przyznam, że nieco mnie dziwi, że o tym nie słyszałaś.

Karolina zanurzyła się z zamyśleniu.

Teraz miała przed oczami wyraźną wizję tego zdarzenia, choć wcześniej nie sądziła, że przy nim była.

Niewielka sala wypełniona setką kobiet w połogu, było tak mało miejsca, że leżały jedna przy drugiej, tam gdzie jedna miała głowę znajdowały się stopy innej i tak na przemian w kilku dobrych rzędach. Chyba w zwyczajnych okolicznościach (o których zresztą Karolina powoli zapominała, a przynajmniej nie brała ich już za jedyne możliwe), wyglądałoby to raczej przerażająco, szpital polowy w strasznym stanie.
Ale tak jednak nie było. Na Sali panował spokój.
Była nawet położna, która opiekowała się kobietami, ocierając im pot z czół i dając pocieszenie. Dzieci były dostarczane matkom przez łyżkę w zawrotnym tempie.

Karolina była tą położną, teraz zaczęła sobie przypominać, ale nadal nie do końca wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.

Jedyne co wiedziała na pewno to, że jeszcze do niedawna nie znalazłaby w sobie dość siły i odwagi, by sprostać tym wszystkim przygodom.
Chociaż może odwagę tak, ale nie siłę.

Przez większość swojego życia starała się stwarzać pozory, że jest nie wiadomo jaką twardzielką.
To sprawiło, że często wydawała się szorstką dla innych, a ona zwyczajnie próbowała ukryć własną wrażliwość. Głównie przed sobą samą. Nawet nie rozumiała, że to robi.

W końcu nastąpił życiowy kryzys, który odwrócił wszystko, Karolina z bezsilności musiała opuścić tarczę.

To wtedy powoli zaczęła kruszyć mury wokół zbudowanego wewnątrz siebie wizerunku.

Przeszła przez okres nadwrażliwości na wszystkie bodźce, który boleśnie ją dotknął- wszystkiego była dla niej za dużo, przeżycia zbyt trudne, hałasy nie do zniesienia, cudze emocje mieszały się z własnymi…
Jednocześnie był to czas uświadamiania sobie własnej tożsamości i wartości, czas budzenia się.

Czuła się wtedy silniejsza, chociaż bardziej nieporadna, jak młode cielę, które rośnie, ale często jeszcze chwiejnie stawia kroki.

Niedawno to zaczęło się zmieniać.
Zrozumiała i zaczęła doceniać potężną siłę, którą niesie jej nadwrażliwość. Dostrzegła, że widzi rzeczy niezauważalne dla innych i potrafi przemieszczać się między wymiarami, czuć bezwarunkową miłość i nieść pomoc.
Nauczyła się jak szukać w życiu radości i jak wnosić ją do życia innych.

Teraz wzięła głęboki oddech i spojrzała w oczy Ong.

Przy każdej ich wcześniejszej wspólnej przygodzie on był tym, który ich prowadził i chronił.

Zrozumiał, jego źrenice i usta się uśmiechnęły. U jego boku stanęła właśnie silna wojowniczka. Ogromny ciężar spadł z jego barków.