Jeden dzień życia z ADHD

2 września 2018

Jeden dzień życia z ADHD.

Budzisz się i masz wrażenie, że nadal jest wczoraj, że nic się nie uspokoiło, że w ogóle nie spałaś (poniekąd masz rację, bo jest 3:30 rano), oczy szeroko otwarte, masz wrażenie, że pod skórą płynie prąd o natężeniu tysięcy wolt (wielu tysięcy).

Głęboko oddychasz, co najmniej 10 razy, żeby nie zerwać się by biec, żeby zapanować nad tym chaosem, który nie zaczął się jeszcze (a jednak już się zaczął, a właściwie nigdy nie skończył).

Jak już się nieco uspokoisz, stwierdzasz radośnie, że w sumie fajnie, że jest tak wcześnie, bo zdążysz zrealizować wszystkie pomysły, które już ledwo mieszczą się w Twojej głowie.

Chwilę udajesz, że walczysz ze sobą, ale jednak „przegrywasz” i idziesz zrobić kawę (czy wspomniałam, że już zdążyłaś posprzątać łazienkę i nastawić pranie, a czasem tez ugotować obiad?).
Co z tego, że jest 4 rano? 

Przyznajesz w głębi, że kawa nie jest „najświetniejszym” z Twoich pomysłów, ale jednocześnie usprawiedliwiasz się przed samą sobą, że przecież nie raz udało Ci się naprawdę skoncentrować na czymś w 100% po wypiciu kawy rano.

Do godziny 9 rano zdążyłaś napisać artykuł, pójść na spacer połączony z medytacją i  wykonać plan treningowy, z którym większość ludzi ma problem przez tydzień.

Zaczynasz być głodna. Super, czas na śniadanie! Uspokoiłaś się na tyle, że masz już miejsce, żeby coś zjeść.

I jeszcze bardziej super, że jest dopiero 9, więc masz cały dzień, żeby zrobić jeszcze więcej fajnych rzeczy plus masz też czas na te „inne” rzeczy (mniej lub zupełnie niefajne).
I już zaczynasz kombinować jak wcisnąć do tego planu coś, co robisz najlepiej (sport) – pójść na basen, rower, pojechać w góry lub zrobić niezaplanowany trening siłowy (to ostatnie to akurat wiesz- niezaplanowany trening siłowy to durny pomysł, ale przecież co to dla Ciebie?).

O 10 (w ogóle nie zauważyłaś, że zjadłaś śniadanie i zastanawiasz się, czy nadal jesteś głodna, czy jadłaś, a może to było wczoraj…) jesteś już kompletnie mentalnie wykończona, od tego planowania i setek pomysłów (w głowie już je wszystkie zrealizowałaś i zaplanowałaś nowe…), ale nadal gotowa do działania, wiec idziesz i robisz to co jest najłatwiejsze i Ciebie nie przygniata- w moim wydaniu sport i ruch.

Na marginesie- dzień, kiedy idziesz do pracy, wszystko wygląda podobnie plus to, że kilka godzin masz wyjęte z życia, bo idziesz do pracy.

Około pierwszej po południu (dzień bez pracy), wydaje Ci się, że minął tydzień od kiedy obudziłaś się. Ale rozumiesz, że to nieprawda i masz jeszcze tyle godzin, żeby zrobić fajne rzeczy.
Lub zrobić te niefajne i czuć się ok, że dałaś radę te nieciekawe i kompletnie bezsensownie nudne rzeczy zrobić.
Później jesteś nawet zadowolona, że taka byłaś silna, żeby to cholerstwo „wypchnąć”.

W kalendarzu masz zaplanowane podlanie ogródka koleżance (pewnie pojedziesz rowerem, bo nie usiedzisz w samochodzie, no i będzie ładniejsza trasa, jak rowerem), spotkanie autorów w bibliotece, klienta na masaż, jogę wieczorem i zastanawiasz się, czy wolisz pójść później na spacer, czy może do kina (jedno i drugie Ciebie uspokaja).
Wtedy dzwoni telefon. Szef pyta, czy nie chciałabyś popracować kilka dodatkowych godzin. Jasne, że chcesz!

W międzyczasie przypominasz sobie, że żeby coś zjeść musisz to ugotować, więc w biegu pędzisz do domu zająć się tym.

Krojąc jarmuż myślisz o mięśniach, które „obsługują” staw barkowy i nie możesz sobie przypomnieć do czego jest przyczepiony mięsień piersiowy mniejszy, więc w czasie jak kroisz ten jarmuż i już drugą ręką starasz się mieszać przypalający się na patelni czosnek, „idziesz” w głowie do pokoju po książkę, żeby ten mięsień piersiowy zanalizować.

Zanim faktycznie poszłaś po tą książkę odcięłaś sobie kawałek kciuka (całe szczęście tym razem to tylko powierzchowne), który teraz krwawi, więc szukając książki szukasz też plastra, bo nie chcesz własnej krwi w zupie. Czosnek dalej się przypala…

Udało się, sytuacja opanowana, wiesz już wszystko o mięśniu piersiowym (i kilku innych) i co nieco na temat refleksologii, na przykład, które punkty na stopie odpowiadają za nerki, a które za wątrobę -to w międzyczasie też przykuło Twoją uwagę.

Nie pamiętasz faktu jedzenia, bo Ciebie przecież przy tym nie było, więc nie wiesz, czy jesteś głodna, ale na pewno spóźniona, więc pędzisz podlać ten ogródek.

Nadchodzi wieczór. I co teraz??? Jesteś już zmęczona ciągłą analizą każdej sytuacji Twojej i innych w co najmniej 11stu tej sytuacji aspektach, jesteś zmęczona tym, że czujesz, że stać Ciebie na dokonanie niesamowitych rzeczy, ale jednocześnie wszystko zaczyna Ciebie przerastać, bo na żadnej z tych rzeczy nie umiesz skupić się dostatecznie długo, żeby coś skończyć.

Czujesz też w mięśniach, że jest takie prawdopodobieństwo, że jesteś też zmęczona fizycznie, ale nadal niespokojna od przygniatających Ciebie rozpędzonych pociągów myśli, więc jednak idziesz na spacer.

Wśród natury uspokajasz się, jest tyle szczegółów, które przykuwają Twoją mimowolną uwagę, że uwaga dowolna ma moment wytchnienia, a Ty masz szansę na chwile spokoju.

Idziesz i myśli układają się w sensowny obraz.

Na przykład nagle jasno rozumiesz, że jeśli coś Ciebie mega interesuje, umiesz skupić się i całkowicie dać temu pochłonąć.

Jeśli coś Ciebie mega interesuje, możesz  zapamiętać informacje, możesz coś zaprojektować, lub stworzyć.
Jeśli tylko materiał poznawczy jest dostarczony w sposób zrozumiały dla Ciebie.
Na pewno nie może być liniowy. Liniowy to śmierć na miejscu.
Twój mózg projektuje mapy myśli, nie ma czegoś takiego jak jedna ścieżka.

Dla Ciebie nie ma czegoś takiego jak „thinking outside of the box”.
Dlaczego?

Dlatego:
“What is the box?? There is NO box!!!”

No właśnie…

Ale wróćmy do wieczoru tego samego dnia.
Wróciłaś do domu ze spaceru i pora, żeby pójść spać, ale co teraz?
Spać to akurat niekoniecznie, bo właśnie przeżywasz tydzień na mega haju (naturalnym poniekąd – wyprodukowanym przez Twój super mózg) i zamknięcie oczu jakoś Ci nie wychodzi.

Książka? Jasne, poczytajmy, świetny pomysł!
Taaak… Nawet jak usiądziesz i „przeczytasz” (czytaj: przerzucisz, nie pamiętając, co przeczytałaś), ileś tam stron, to co z tego? Ile czasu musisz „przerzucać” w przód i tył, żeby wreszcie zacząć czytać?? I po co?

Ale! Jeśli takie coś brzmi dla Ciebie znajomo, to jest światło w tunelu!
Znajdź książkę, która, jak spacer po górach lub nurkowanie pochłonie całkowicie Twoją uwagę.
Inną, taką książkę, w której magiczny świat możesz przenieść się bez nadmiernej analizy.

Jak takiej nie mam pod ręką, to d…a blada.
Herbatki ziołowe na spanie są fajne, nawet smaczne, mimo, że zawsze robię je w dawce przynajmniej 3krotnie silniejszej niż inni, ale, żeby pomogły ze spaniem? Hahahahaha

To ja w odpowiedzi, po latach takiego życia „wynalazłam” strategie, które mi pomagają „zejść z haju” i wyciszyć wszystko. Ale o tym zaraz.

Żeby nie było złudzeń- stres, frustracja, zmęczenie i kiepski nastrój narastają z każdym dniem, jak nie wiesz co się z Tobą dzieje, nie wiesz, że masz ADHD i po prostu nie możesz wpasować się w zwykłe normy i zwykłe życie, bo biologicznie i chemicznie Twój mózg nie jest do tego zdolny.

Twój mózg jest za to zdolny do wyprodukowania wspaniałych rzeczy, ale nie pozwalasz mu.

Myślisz, że jednak skończysz ten durny kurs, który Ciebie kompletnie nie interesuje i jest nuuuudny jak (…), ale skończysz go, te kwalifikacje otworzą drzwi do „lepszej” pracy. Powodzenia!

Zanim przebrniesz przez pierwszą część tego żmudnego, powtarzającego się zadania, masz ochotę utopić się, zniknąć, zapomnieć, że coś tak obrzydliwego właśnie robiłaś przez ostatnie kilka godzin w bibliotece.

Owszem, trochę jesteś zadowolona, że taka byłaś dzielna, znalazłaś sposoby, żeby przez te godziny przebrnąć z uśmiechem i nie denerwować się, ale jesteś wykończona i masz ochotę walić głową w ściany.

Twój mózg jest głodny. Bardzo, bardzo głodny i domaga się czegoś, co go będzie stymulowało i pozwoli wykorzystać potencjał.

Ale Ty próbujesz to „przykryć” i udajesz, że się nie dzieje.
Do czasu.

Do czasu kiedy wszystko się zawala, stwierdzasz, że nie wiesz jak przeżyć swoje życie i przypominasz sobie, że nic nie skończyłaś w życiu, za to zaczęłaś bardzo dużo i czujesz się samotna, przygnieciona, sfrustrowana i masz już wszystkiego dość…

To jakie te strategie?
Fatalne dla zdrowia.

Na przykład kieliszek czegoś mocnego. Tak właśnie, nie boję się przyznać, bo taka ciężka prawda.
Jeden lub 2 sprawiają, że wszystko nagle cichnie, uspokajam się i mogę skupić na jednej rzeczy i ją skończyć.
Valium i mu podobne. Tak, to też “działa”.

W końcu świat wygląda normalnie”, ja jestem spokojna, mogę oddychać, nie jestem już przygnieciona armią rozpędzonych rakiet myśli i mogę spać. Złudny ten sen, ale po tygodniu niespania lepszy taki niż żaden.

Medytacja, joga, techniki oddechowe, akupunktura.
Tak, jasne, że to też. Bez nich w ogóle nie wyobrażam sobie jak mogłabym funkcjonować, ale są takie momenty, że to wszystko jest cholernie trudne.

Kosztuje za dużo wysiłku gdy już jesteś w stanie, kiedy masz kompletnie wszystkiego dosyć i po prostu chcesz móc nic nie robić i zapomnieć o wszystkim.

Dieta jest ważna.
Jak ktoś mi powie, że mam jeść „complex carbohydrates” (węglowodany złożone), bo rano skończyłam trening, to nie wiem, czy mu nie dam w szczękę, bo jak ja zjem takie danie, to oszaleję.
Na takim paliwie czuję się jak bomba, która ma za chwilę wybuchnąć (nie wiem jak się czuje bomba, ale ja tak się właśnie czuję) o ile nie znajdzie gdzieś szybko miejsca, żeby biegać sprinty, dopóki nie przestanie tykać…

Lepiej się czuję na lekkim głodzie i jedząc białko i tłuszcz w głównej mierze i tylko czasem więcej węglowodanów, jak czuję, że organizm już domaga się takiego paliwa i od niego nie wybuchnę.

No i tak to jakoś wygląda… Wyglądało do tej pory przynajmniej.

Zbliżam się do 40stki, dopiero dowiedziałam się, że mam ADHD i zaczęłam studiować co to jest i teraz całe moje życie nagle ma sens.

Wszystko układa się w całość.

Mam poczucie, że tym razem wreszcie mi się uda, bo nie jest tak, jak już zaczęłam myśleć, że coś jest ze mną nie tak.
Mam po prostu super moc i rozumiejąc ją coraz lepiej muszę teraz nauczyć się jak żyć, żeby nią zdrowo dla siebie zarządzać.

I może coś wreszcie w życiu osiągnąć.

Ania Stan ADHD super power

Totalna izolacja

Włączam komputer. Totalna izolacja na wyspie pełnej ludzi.

8 Listopad 2017

Wstałam po 4 rano, wreszcie wyspana, z lekkim ćmieniem z tyłu głowy, niewątpliwie dzięki uprzejmości pewnego wytrawnego szczepu winogron z południa Francji. I ja i moja współlokatorka, obie miałyśmy już dość wszystkiego i zrobiłyśmy sobie dzień dziecka…

Poza tym lekkim ćmieniem poranek całkiem przyjemny, nawet wesoły. Żarty i śmiechy ze współlokatorką, pyszna kawa, nieco treningu i spacer nad brzegiem Pacyfiku.
Na zachmurzonym niebie, które zlewa się z linią oceanu mrocznymi i jednocześnie magicznie świetlistymi odcieniami błękitu, odbywał się zaczarowany spektakl światła, od którego trudno oderwać wzrok.
Spacery tutejszą oceaniczną złotą plażą to piękna i magiczna baśń…

Mój spacer też nie byle jaki – połączony z jogą, medytacją, ćwiczeniami oddechowymi i zakończony ożywczą kąpielą we wzburzonych wodach Pacyfiku. Naprawdę wspaniały poranek uwieńczony mega zdrowym i w dodatku pysznym śniadaniem z mojej własnej kuchni.

To co poszło później nie tak?

Co sprawia, że po takim poranku zaczynam czuć się słabo, bardzo, bardzo słabo…?
Smutna, wyizolowana, gubiąca sens podejmowania jakiejkolwiek akcji, niemo zwieszam głowę.

Granica depresji i utraty sensu życia na ziemi. Taki wrednie podstępny stan, który wkrada się wraz z izolacją i brakiem lub ogromnym ograniczeniem bliskich więzi z innymi ludźmi.

Włączyłam komputer- totalna izolacja na wyspie pełnej ludzi.

To poszło nie tak.

Tak, ja to już wiem nie od dziś.
Włączam komputer, a moje ciało zaczyna drżeć na myśl o tym, że znowu usiądę przed jego ekranem i będę musiała robić przed nim rzeczy, które kiedyś można było załatwić rozmawiając z drugim człowiekiem.
Robi mi się niedobrze, mało tego, raz nawet faktycznie zwymiotowałam, ledwo zdążyłam dobiec do muszli klozetu…

Są tylko dwie rzeczy, które lubię robić przed komputerem.
Jedną z nich jest tworzenie (pisanie lub grafika), drugą uczenie się o systemie mięśniowo-powięziowym, układzie ruchu, fizjologii i innych szalenie fascynujących (dla mnie) funkcjach ciała ludzkiego.

Reszta rzeczy, które robię przed monitorem komputera sprawią, że dosłownie wywracają mi się wnętrzności i jedyne o czym myślę to ucieczka.

Resztkami sił zawlokłam moje opadające z sił ciało do biblioteki, żeby chociaż być wśród ludzi, skoro jednak muszę usiąść przed komputerem.

Dlaczego muszę?
Ponieważ chcę zmienić pracę, może nawet miasto i od dwóch dni próbuje znaleźć pracę, którą chcę wykonywać. Znalazłam kilka ofert i zaczęłam dzwonić.
Udało mi się porozmawiać tylko z dwiema (!!) osobami, reszta odesłała mnie do aplikacji online, wykazawszy się niechęcią do rozmowy…

Otworzyłam okno przeglądarki internetowej z ofertą pracy w Melbourne, a następnie plik z listem przewodnim, który zaczęłam pisać wczoraj. Zalała mnie fala niepokoju i zrobiło mi się niedobrze.

Więc zamknęłam przeglądarkę,  przestałam pisać list przewodni i zaczęłam pisać ten artykuł, który zresztą od dawna w głowie i sercu noszę.

Dzięki badaniom socjologicznym i psychologicznym dotyczącym trendów towarzyszących tak zwanemu postępowi wiemy, że

wypieranie tradycyjnego kontaktu człowieka z człowiekiem przez platformy internetowe i inne zautomatyzowane systemy przynosi katastrofalne skutki.

 Człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Kropka.

Człowiek potrzebuje bliskich relacji z innymi ludźmi.
Człowiek nie jest stworzony do życia w izolacji, ale do tego, żeby żyć wśród ludzi.

Mniej bliskich i znaczących relacji z innymi ludźmi gwarantuje między innymi stany lęku, niepokoju, postępujące obniżanie samooceny, utrata sensu życia i stany depresyjne.

Każdy, powtarzam, każdy człowiek, bez wyjątku, ma coś ważnego do powiedzenia innym ludziom.

Naszym ludzkim obowiązkiem jest dzielić się naszym zdaniem, naszymi przeżyciami, doświadczeniami i przemyśleniami.

Jesteśmy nauczycielami i mentorami dla jednych, od innych sami pobieramy lekcje.
W ten sposób uczymy się o sobie samych, o innych, o świecie i życiu.

To właśnie dzięki takiej wymianie każdy z nas rozwija się i taka jest też droga do rozwoju ludzkości.

Ciągle jesteśmy bombardowani wezwaniami do komentowania i wymiany zdań na różnych portalach.

A ja mówię, że nie da się nawiązać prawdziwie bliskich relacji na portalu społecznościowym. Dlaczego?

Dlatego, że jakość komunikacji międzyludzkiej, w oderwaniu od realnego kontaktu, tonie w bagnistych potokach masowej informacji produkowanej na łączach internetowych w obłędnym tempie i bez weryfikacji.
To jest niezwykle N I S K A jakość komunikacji! Śmierdząco niska jakość komunikacji.

To nie są byle jakie informacje, tylko bicie na alarm moi drodzy.

Weźmy pod lupę inny przykład.

Nie wszystko złoto, co się świeci i nie wszystko, co z początku śmierdzi to odchody…

Od kilku lat marzyłam o studiach w zakresie biomechaniki ludzkiego ciała, sportu, ćwiczeń, fizjologii, rehabilitacji i terapii w prawdziwie naukowym środowisku. Dla mnie są to rzeczy niesłychanie fascynujące i nigdy nie czuję się bardziej żywa niż podczas moich różnych kursów w tym zakresie, studiując, badając i testując nowe techniki z innymi pasjonatami tematu.

W trakcie ostatniej podróży doszłam do wniosku, że nie tylko chcę mieć własną praktykę. Jestem urodzonym naukowcem, więc chcę też nim zostać formalnie poszerzając moją wiedzę.

Przeprowadziłam wywiad i wybrałam uniwersytet w słonecznym stanie Queensland w Australii. Złożyłam swoją aplikację i zostałam przyjęta. Radość!!

A potem przyszły czarne dni… Im bardziej odkrywałam istotę studiów, na które zapisałam się, tym bardziej było mi przykro.

Okazało się, że muszę zalogować się do portalu, na którym sama sobie zarządzam moim programem studiów i całą administracją z nim związaną.  Następnie okazało się, że muszę też założyć specjalne konto i ciągle sprawdzać nową pocztą email, bo może i tam uniwerek coś mi ważnego wyśle…
Później okazało się, że jest coś, co się nazywa “tablicą”, i to też muszę ciągle sprawdzać (kolejne konto online), bo tam są wszystkie informacje dotyczące moich studiów. Jakby był ich mało na oryginalnym portalu i w mailach…

“Tablica” wygląda dla mnie fatalnie, mydło i powidło, sieczka kolorowych linków i nie wiem czego jeszcze, bardzo ciężko wyłowić, które informacje są istotne.

Ostatnią kroplą, dzięki której czara goryczy przelała się było odkrycie, że wszystkie wykłady dostarczane są online, a niektóre przedmioty w całości online, nawet nie ma do nich laboratoriów.

Nie mogłam znaleźć się dalej od środowiska naukowego!

Po wypełnieniu testu online, który miał mi pozwolić na udział w laboratoriach z ukochanej anatomii i fizjologii rozryczałam się.

Siedząc nad pięknym oceanem w słoneczny dzień australijskiej wiosny z laptopem na kolanach wyłam, jak samotny wilk i nie mogłam przestać dopóki nie wylałam większości łez z mojej czary goryczy.

Fizycznie i psychicznie czułam się fatalnie. Smutek i rozczarowanie. Zniechęcenie, a następnie bunt.

Jako ludzkość zboczyliśmy z kursu, czy celowo, chcemy doprowadzić się do zagłady w trybie online?

Nie mam odpowiedzi i nadal mam nadzieję, że otrząśniemy się z szeroko pojętego siecioholizmu i całej masy szkodliwych zachowań, które mu towarzyszą, zanim będzie za późno, żeby sobie nawzajem ufać.

Zanim będzie za późno by ufać sobie samemu i nawiązywać kontakty z innymi ludźmi, które mają dla nas i dla nich znaczenie.

Zanim zapomnimy doszczętnie, jak otworzyć się przed drugim człowiekiem, jak kochać, jak dać siebie kochać.

Zanim zapomnimy czym jest radość życia i zanim pogrążymy się w chaosie i upadku.

Zróbmy porządek z bałaganem i chaosem online.

Mówimy o robieniu porządków w codziennych zajęciach, porządków w naszej przestrzeni życiowej, porządkowaniu relacji i jak ważne jest to dla naszej jakość życia.

Otrząśnijmy się z internetowo-komputerowego szlamu, wyjdźmy i rozmawiajmy ze sobą.

Czy umiesz patrzeć drugiemu człowiekowi w oczy rozmawiając z nim i słuchasz faktycznie co on mówi? Bez własnych uprzedzeń i projekcji.
Nic nie zakładaj z góry, słuchaj, postaraj się zrozumieć.

Wiem, że łatwiej jest wylać z siebie komentarz pod jakimś zdjęciem, czy obrazkiem w internecie niż słuchać i starać się zrozumieć co i dlaczego akurat to i w taki sposób mówi drugi człowiek.

Ale warto to zrobić, to naprawdę nie boli. Może pierwszy, czy drugi raz jest to wyzwanie, ale opłaca się.
To może Tobie pomóc.

Może w słowach drugiego człowieka znajdziesz rozwiązanie problemu, z którym od dawna borykasz się?

Może przestaniesz bać się, że wydasz się innym śmiesznym, bo uśmiechasz się o nich na ulicy? Życie w strachu nie jest specjalnie radosne, prawda?

Każdy z nas ma coś ważnego do przekazania innemu człowiekowi, ale musimy nauczyć się słuchać, żeby to usłyszeć.

Musimy ponownie nauczyć się komunikować ze sobą, być ze sobą.

Czy nie od tego zależy jakość naszego życia?

Dla mnie życie w internetowej izolacji zautomatyzowanego świata nie ma sensu. Niby wśród ludzi, a tak naprawdę daleko od drugiego człowieka.

Nie godzę się na to.

A Ty?