Wyprawa

Wyprawa
0 Flares Facebook 0 Filament.io 0 Flares ×

Ta wyprawa w niczym nie przypominała żadnej z poprzednich.
Wspinali się na most z trudem pokonującego ośmiotysięcznik.
Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby most postawiony był na sztorc, ten nie był. Stary solidny most z litego błękitnego szkła i drewna, na którym czas i tutejsza pogoda wyrzeźbili już swoje imiona solidnie, leżał płasko, a pod nim wiła się kipiel dzikiej rzeki.
Czołgali się z wysiłkiem do przodu, centymetr po centymetrze. Na moście działały prawa, których nie rozumieli.
Jednooki Wlad powiedział im wcześniej, w starej oberży, że wyprawa po Święty Ogień to raczej gra o życie i ludzie już dawno zaprzestali prób jego zdobycia. Zbyt wielu zginęło.
Ong słyszał to nie raz, nie przerażała go groźba, i tak musiał tam iść, właśnie od tej wyprawy zależało życie jego i wielu innych. Pozostali dwaj byli po prostu chciwi i nie znali strachu.

Podmuchy lodowatego wiatru wzbierały na sile zdecydowanie utrudniając im to pełźnięcie po starym moście.
Już na początku drogi każdy z nich zaczął odczuwać, że to będzie wyprawa wyjątkowa i bardzo prawdopodobne, że żaden nie powróci z niej żywy, a jednak każdy z nich musiał tam pójść.
Jedyne, co wiedzieli to, że “tam” czeka na nich Święty Ogień i, że to ich największy skarb. Dla każdego z osobna. Ci dwaj widząc wszystko wokół żądzami posiadania, wyobrażali sobie Ogień jako nieprzebrane złoża złota i diamentów.
Ong wiedział, że się mylą. W swoich wizjach widział, że Ogień skrywa wszystko- to co najlepsze, jak również to, co najgorsze. Ogień eksponuje to, o co poprosisz. Świadomie lub nie. Nie maskuj strachu, ale nie daj mu też przejąć kontroli.
Ogień jest wielobarwny i niezwykle żywy- płonie tajemnicami pokoleń, każda rodzina ma ich wiele.
Nie bój się swojej.
Bądź odważny i bez wątpliwości stawiaj czoła przeciwnościom. Bóg ci sprzyja, jeśli tylko znasz swój cel.

Pogoda zmieniała oblicze- wraz ze wzmagającym się wiatrem zimno stawało się coraz dotkliwsze. Czołganie się przez most zaczynało przerastać siły każdego z nich. Kiedy walczysz o przetrwanie zmienia się twoja perspektywa patrzenia na świat.
W obecnych okolicznościach nie było sensu przeszkadzać sobie nawzajem, być może na to przyjdzie czas, jeśli którykolwiek z nich przetrwa tę przeprawę przez most. Nie mieli wyjścia, musieli ze sobą współpracować, wzajemna niechęć stopniała w siarczystym mrozie.

Kiedy dotarła do nich ta oczywistość, niespodziewanie od wiatru osłonił ich potężny stwór przypominający jednocześnie smoka i karego ogiera monstrualnych rozmiarów o nieprawdopodobnie lśniącej maści. Właściwie wydawał się wręcz śliski od tego połyskiwania niespotykanym blaskiem. Nie sprawiło to na nich najprzyjemniejszego wrażenia. Dwóm chciwcom trudno było stwierdzić, czy bardziej się go boją, czy pożądają. Ong wiedział, że bestii nie wolno się bać, to jedynie wzmacnia w niej żądzę krwi. Widział, że jedynie hart ducha i opanowanie mogą przynieść zwycięstwo w tym nierównym starciu. A jednak bał się i nic nie mógł z tym zrobić. Uspokoił oddech i wyciszył umysł, udało mu się zaakceptować własny strach i odzyskać przytomność umysłu.

Zbliżył się do bestii i skinąwszy głową w geście szacunku wyciągnął ku niej rękę. Smoko-ogier zawył potężnie i stanął na tylnych łapach wierzgając. Ziemia trzęsła się im pod nogami, Ong upadł. Zrozumiał wiadomość. Podniósł się i z trudem zaczął wspinać na cielsko olbrzyma, ten stał czekając cierpliwie na jeźdźca.

Teraz mknęli już razem w przestworzach zostawiając daleko i dawno temu stary most, chciwców, wszystko, co pozostało w dole. Ong nie miał wątpliwości po co lecą. Mocno chwycił grube, węzłowate ni to sznury, ni włosy na smoczo-końskim karku i po prostu zaufał bestii. Dawno nie czuł się tak bezpiecznie. Wewnątrz jego serca wezbrało źródło spokoju, którego nie potrafił porównać z niczym, co do tej pory kiedykolwiek odczuł.
Zamknął oczy. Na skórze czuł blask odległych słoń, który dodawał mu sił oraz uzdrawiający powiew zimnego powietrza.

Zbliżali się do celu.

Bestia zadziwiająco miękko wylądowała na skalnej półce. Lądowanie wybudziło go z transu, w który zapadło podczas ich lotu-jazdy. Otworzył szeroko oczy, przytomny i gotowy do działania. Po bestii nie było śladu, poza odczuciem dotyku jej skóry.

Wokół niego malował się krajobraz dzikich góry. Ich strome, czasem wręcz pionowe ostre zbocza otaczały niczym strażnicy lodowe jeziora u ich stóp.

Ong dokładnie wiedział, co ma robić. Oko pulsowało w kieszeni. Schował je we wnętrzu dłoni i podążył szlakiem, który mu wyznaczało.
To wspinał się, to zsuwał w dół stromych zboczy. Wtem puściły skały, których trzymał się pnąc do góry i Ong runął prosto do jednego z jezior u jego stóp. Spadając nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się bał- nic nie jest teraz zależne ode mnie, spadam, jedyne, co mogę zrobić to prosić Bogów o pomoc…
Gdy uderzył w szmaragdową taflę jeziora jego oddech ustał na moment. Jednak to nie był koniec, Ong spadał coraz dalej od powierzchni.
Głęboko osadzony w toni stracił jakiekolwiek punkty odniesienia. Od dawna bał się tego momentu- że zginie tonąc, kiedy mroźna woda zaleje mu płuca. Teraz to właśnie się działo, strach przestał mieć znaczenie, zniknął.

Zanim odruch pokierował jego ciałem, by nabrało wdech, dotknął dna. Miękki piasek miękki piasek wzbił się w górę połyskując wielobarwnie. Coś pięknego, pomyślał- zupełnie jak gwiezdny pył, który widziałem w szóstym wymiarze. Obraz przesłonił wszystkie jego myśli i Ong nieświadom tego, co robi, nabrał w płuca powietrza, a właściwie wody…
Pierwszy haust wstrząsnął jego ciałem, a strach sparaliżował umysł.
Szybko jednak odzyskał kontrolę nad umysłem- przecież nic takiego się nie działo, nie spełnił się żaden ze scenariuszy z jego koszmarów sennych i tych na jawie. Ong zwyczajnie oddychał pod wodą.
Z oddali docierały do wnętrza jego jestestwa niewypowiedziane, lecz głośne słowa – aqua to maska i tarcza. Woda to twój żywioł, daje ci bezpieczeństwo, chroni, oczyszcza.

Usłyszał głos Świętego Ognia.

Podjął wędrówkę w jego kierunku wzbudzając podwodne tumany połyskującego piachu o zmiennej barwie. Hipnotyzujący czar, pomyślał.

Ocknął się z powrotem na brzegu, leżał w bezruchu wyrzucony przez ocean niczym zdechła ryba. Jednak wewnątrz czuł wszechogarniającą radość, spokój, wdzięczność oraz miłość do całego świata.
Niezależnie od okoliczności, czuł, że jest dokładnie tam gdzie powinien.

Od strony oceanu nadleciała wielka sowa. Usiadła wewnątrz sporych rozmiarów wyżłobienia w skale naprzeciwko jego zmęczonego ciała i przyglądała się mu bystrym, przenikającym go do kości wzrokiem.
Patrząc z przymrużonymi powiekami w gwieździste i zarazem ciemne ślepia stworzenia, przypominał sobie- Sowa-Bez-Imienia. Słyszał o nich w wymiarze czternastym. Zagadkowe stworzenia, które podobnie jak czarny smok-ogier potrafiły przenikać energię i transformować ją wedle strachu lub pragnienia w sercu tego, kto na nie patrzył. Upiory i najgorsze koszmary lub pragnienia z głębi serca.
Mogłoby się zdawać, że to bezlitosne stwory, ale to przecież jedynie lustro tego, co tkwi w sercu człowieka stojącego z nimi oko w oko.

Print Friendly, PDF & Email

Leave a Reply