Równowaga w życiu. Część IV

Dziś obudziłam się w domu.

Obudziłam się w domu po raz pierwszy od nie pamiętam już kiedy.

Spałam całą noc. Też nie pamiętam od kiedy. I nie męczyły mnie koszmarne sny. Przynajmniej nie tak ciężkie, jak ostatnio.

Obudziłam się w domu i obudziłam się człowiekiem. Po prostu. Człowiekiem- duchem, który ma szczęśliwie dwie sprawne ludzkie ręce, którymi może wykonywać różne prace i dwie zdrowe ludzkie nogi, które mogą mocno stąpać po ziemi w życiu mi danym.

Otworzyłam drzwi, do kuchnio-pokoju wpadło świeże powietrze poranka przed wschodem słońca. Do mojego domu ono wpadło- do tej kuchni, do mojego ludzkiego nosa i serca. Doznania zmysłowe i pozazmysłowe. Razem. Jednocześnie.

Obudziłam się tam, gdzie jestem, w Australii, na Gold Coast, gdzie rosną palmy i słychać ocean.

Obudziłam się w zgodzie ze sobą.

Ostatnie długie (naprawdę długie) miesiące codziennie budzę się w Polsce, w domu mojej mamy, a po pracy wracam skąpana we własnych łzach do naszego domu „na działce”.
Ten dom był w znacznej mierze faktycznym domem w moim dziecięcym sercu, ale odszedł z mojego życia wraz ze śmiercią taty w tym roku.
A tak naprawdę cały ten czas mieszkam w Australii i tu się budzę i zasypiam.

Codzienny konflikt między żebrami.
Jaki konflikt?

Jedna rzecz to pytanie obecne we mnie od dawna- Polska, czy Australia? Kiedy podjąć decyzję? Kiedy wyjechać z Australii i na jak długo?

Druga rzecz to moje nieustanne poszukiwanie.
Poszukiwanie wiedzy o człowieku, o świecie, o Bogu, poszukiwanie Jezusa, poszukiwanie siebie, poszukiwanie talentów, które dostałam przychodząc na ten świat oraz poszukiwanie tęcz i jednorożców.

Tak, tak, dobrze widzisz. To jest moje życie. Biegnę z głową i sercem w chmurach, jednocześnie stąpając po meandrach nauk przeróżnych z zacięciem szalonego naukowca, za to bardzo mało solidnie (czytaj: wyjątkowo chwiejnie) po praktycznej ziemi życia.

Stopami ledwo dotykam tej ziemi, a przecież to także ten wymiar, w którym teraz istnieję. Wymiar, w którym istniejemy. To bardzo realny wymiar.
Przynosi nie tylko miłość, radości i koszmary dzielenia życia z rodziną i innymi ludźmi, ale też marzenia i czasem ich spełnienie.

To wymiar, który przynosi emocje.
Czasem może przynieść  przynieść frustrację, gniew i rozczarowanie, ale przecież może też przynieść zadowolenie z pracy, radość ze spotkania z przyjacielem, spokój zanurzenia w hobby i miłość do dziecka.

Jak wrogim wobec siebie uczynkiem jest nie docenianie możliwości, które niesie nasze praktyczne życie!

„Per aspera od astra”
Przez trud do gwiazd.

Widziałam to zapisane w wielu notatkach i kalendarzach taty tego koszmarnego dnia, kiedy po jego pogrzebie opróżniałyśmy z Elą jego mieszkanie.

Równowaga.

Jakże tajemnicze pojęcie!

To chyba właśnie równowaga jest tym Świętym Graalem, którego szukam, ale wcale nie szukam, a znaleźć powinnam . Powinnam znaleźć zanim zginę, żyjąc życiem, które tak kocham, a którego jednocześnie sobie odmawiam.

Słowa w mojej głowie, słowa w moim sercu, słowa pisane moimi praktycznymi ziemskimi rękoma i te same słowa malowane wichrem ducha. Te same słowa.

W człowieku nie ma rozdzielności, takie nasze prawo i przywilej.

Ale jednocześnie tak wielu z nas trwa w wewnętrznych konfliktach. Rozdwojona jedność.
Jak to możliwe? Czy taka jest natura człowieka?

Jak znaleźć jedność w sobie? Piszę o tym książkę i ciekawa jestem, czy sama dowiem się jakie jej zakończenie i jakie jest rozwiązanie tej zagadki.

Prawda daje się odkrywać i tylko od nas zależy ile jej zobaczymy.

Kiedy w 2017 zaczęłam nad wyżej wspomnianą książką pracować, dałam jej tytuł roboczy „książka numer jeden”, po czym zmieniłam szybko na „książka numer dwa” widząc, że niełatwe tematy poruszam.

W trakcie pracy nad nią, nabrałam odwagi i postanowiłam wziąć pełną odpowiedzialność za przekaz. Wróciłam do „numer jeden”, po czym zaczął wyłaniać się prawdziwy tytuł i dumnie, choć po cichu, nazwałam ją „jak dobrze żyć”. Tylko po to, by rok później zmienić go na „jak nie żyć, żeby przeżyć” – o jedności w człowieku i jej totalnym rozjechaniu”.

Samo to, że chciałam wziąć na swoje barki pełną odpowiedzialność, za tak ważne treści, pozostawiam na razie bez komentarza. Do refleksji własnej, że tak powiem.

Zadaję sobie pytanie kiedy oko publiczne ma ujrzeć taki materiał?
Kiedy on będzie gotowy? Może kiedy znajdę jedność? Kiedy znajdę własną równowagę w życiu.
Nie za wysoko i nie za nisko. Nie za bardzo do przodu,ale też nie zostając za bardzo z tyłu- po środku.

Jak często chodzimy z głową do przodu, kiedy nasze praktyczne ludzkie nogi pozostają z tyłu, bo nie są jeszcze gotowe, żeby być tam, gdzie góra?

Paskudna pozycja i postawa dla człowieka. Siła grawitacji w takim położeniu zaczyna mocno nasze ciało nadwyrężać, bo środek ciężkości nie jest tam, gdzie powinien być dla optymalnego funkcjonowania całego człowieka.

Nabawiamy się w ten sposób bólu karku i pleców, a często również bólu głowy. Później, przygnieceni całym tym bólem, garbimy się i chodzimy patrząc w dół, zamiast przed siebie…

Brak równowagi.

Od kilku lat przyjaźnię się ze wspaniałą kobietą, którą poznałam jako mojego psychologa, kiedy rozstawaliśmy się z ówczesnym mężem.

I tak spotykamy się raz na jakiś czas, starając się trzymać jakąś równowagę w tej prywatno-nie prywatnej relacji. Równowagę, która pozwoli by ta relacja trwała i była dla nas obu dobra.

Spotkania z nią to jeden z moich najważniejszych pomostów pomiędzy magią życia, w której tak lubię unosić się, a praktyczną, również ludzką, rzeczywistością, w której stąpają moje dwie małe silne stopy.

Widziałam się z nią przedwczoraj. Jednym z ważniejszych rezultatów tego spotkania było to, że wczoraj wieczorem zaczęłam rozumieć źródło obecnego wewnętrznego konfliktu.

Te nasze prywatno-nie prywatne spotkania, jakoś szczęśliwie zawsze wypadają we właściwym czasie.
W czasie, kiedy po długich tygodniach poszukiwań duchowo-naukowych zaczynam kompletnie odlatywać z tego świata.

Konflikt wewnętrzny narasta, bo zamiast cieszyć się z moich odkryć, jak z nowo narodzonego dziecka (czytaj: cieszyć się bardzo mocno i długo, bo ono dorasta i zmienia się!), to ja

pluję sobie we własną twarz, że jestem jeszcze nie wystarczająco dobra.

Mam wtedy w głowie takie słowa jak „szaleństwa panny Ewy” i „cierpienia młodego Wertera”.
Śmieję się z siebie, ale nie do końca.

Zapominam, że jestem człowiekiem i, że taka ludzka kondycja- duch w ciele, które żyją razem i razem powinny kroczyć przez praktyczne ścieżki życia.
Im więcej poszukiwań duchowych, tym większe wymagania w stosunku do siebie, a mniej ludzkich radości. A przecież ja lubię te zwykłe ludzkie radości. Smutki też czasem, bo czym jest radość bez smutku?

Brak równowagi męczy bezlitośnie, bo mniej ludzkich radości jest jednoznaczny z odmawianiem sobie korzystania z życia w pełni.

To moja powtarzająca się historia- stawianie sobie poprzeczki zawsze za wysoko.
Jak wielu z nas podnosi swoją poprzeczkę bezustannie, żeby nigdy nie móc jej właściwie dotknąć?

Jak często wielu z nas dąży do niezdefiniowanej perfekcji? A przecież jest to misja nie do wykonania.

Uroboros- wąż pożerający własny ogon.

Wąż pożerający własny ogon symbolizuje nieskończoność, zjednoczenie przeciwieństw i wieczny powrót- koniec jest początkiem.
To nieskończona jedność duchowa i fizyczna wszechrzeczy, ale może też oznaczać błędne koło…

Wszystko jest perfekcyjne, dokładnie takie, jakie ma być w danym momencie naszego życia. Jednocześnie ten moment zmienia się, choć ciągle trwa (rzeka) i też my powinniśmy dokonać zmian w sobie, by do nowej sytuacji zaadoptować się.

Człowiek perfekcyjnie nieperfekcyjny. Naszym obowiązkiem wobec samych siebie jest odnaleźć równowagę w tym nieskończonym procesie przemiany. Odnaleźć równowagę w sobie, w naszym życiu.
Odnaleźć równowagę dla siebie.

Spokój i radość to niezwykle ważne czynniki naszego życia. Czy bez nich możemy cieszyć się życiem w pełni? I czy możliwe jest życie w spokoju i radości bez równowagi?

Wczoraj zostawiłam swoją poprzeczkę, tam gdzie ją umieściłam wcześniej.
I wreszcie udało mi się jej dosięgnąć!
Wczoraj wieczorem dałam sobie wreszcie przyzwolenie, żeby być człowiekiem, żeby nie próbować osiągnąć doskonałości, żeby móc popełniać błędy.
Wolno mi upaść. Mam przywilej, żeby wstać. Dlaczego nie korzystać z obu?

To tak, jakby wszystko było tylko światłem- gdyby nie było ciemności, nie było nocy, to czym byłby dzień?
Czy widzielibyśmy gwiazdy? Nie.

Równowaga w życiu. Jedność ducha i ciała.

Dziś obudziłam się w domu. Dziś obudziłam się człowiekiem.

To jest naprawdę piękny dzień.

Dzień radości

Gold Coast, 13 listopad 2017

Dzień radości, który najpierw nazwała Dniem Dziecka dla uczczenia dziecięcej radości z życia, okazał się w rzeczywistości być bardzo ważnym dniem. Okazał się być pierwszym dniem jej życia. Zupełnie jakby dostała drugą szansę…

Wbrew pozorom, cała historia wcale nie zaczyna się optymistycznie. Zaczyna się od tego, że Ania zgubiła radość życia i czuła jak z każdym dniem uchodzi z niej życie.

Ania zapędziła się i starając dogonić marzenia przestała marzyć i zaczęła gonić coś, co z jej marzeniami niewiele już miało wspólnego.

Zamiast sięgać po marzenia włączyła się do dobrze nam wszystkim znanego maratonu sprinterskiego – długo, daleko i na pełnej prędkości- z całą mocą!
Praca, praca, praca, ciężka praca.

Ania nie wybrała łatwej ścieżki, tak, jak i wielu z nas.
Pasją Ani jest studiowanie tego, jak działa człowiek na przestrzeni fizycznej, emocjonalnej, psychicznej i duchowej.  Wprowadzanie zmian we własnym życiu, żeby o nich później uczyć innych nie jest zadaniem łatwym. Wymaga ogromnej pracy.
Ania umie pracować. Wydawało jej się nawet, że lubi. I oczywiście wydawało jej się, że powinna, że musi.
 Tak, jak wydaje się większości z nas.
Jednak ciało Ani było odmiennego zdania. Długo jej wybaczało zawrotne tempo i ledwo znośny poziom stresu, ale zmęczyło się jednak i zaczęło protestować.

Dlaczego tak się stało?

Sama praca do szczęścia nie wystarcza.
Potrzebujemy w życiu różnorodności, urozmaicenia, nawet drobnych zmian w codziennej stabilnej rutynie. Tak jesteśmy skonstruowani.
Samo to, że robimy to, co lubimy, co nas fascynuje, nie wystarcza do szczęścia.

Jak to mówił mój nauczyciel matematyki “jest warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym”.
Dlaczego sama pasja nie wystarcza do szczęścia?
Bo to tylko jedna składowa równania, które w sumie powinno dać radość życia. Równianie z jedną składową to żadne równanie. Wyniku nie będzie.

Potrzebujemy też bliskich relacji z innymi ludźmi – z rodziną i z przyjaciółmi, którym możemy absolutnie zaufać.

Żeby cieszyć się życiem potrzebujemy bliskich relacji z ludźmi. Potrzebujemy wokół nas ludzi, przy których możemy stanąć nago prawdziwi, dokładnie jacy jesteśmy i nie będziemy się tego bali.
Nie będziemy się bali, że nas osądzą, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, bo wiemy z całą pewnością, że dla nas akceptują takimi, jacy jesteśmy. Nawet jeśli sami mamy z tym problem.

Potrzebujemy też i innych składowych, ale zostawmy to na kolejne rozdziały. Klasyfikacji potrzeb ludzkich jest wiele i każda wnosi wartościowe informacje, ale ich dokładna analiza w naszej historii, zamieniłaby post w książkę.

Wróćmy do naszego przykładu- historii Ani.

Ania nie zauważyła, że zaczyna brakować jej sił.
Aż  do dnia, kiedy zobaczyła zmęczoną i poszarzałą twarz w lustrze.
Własną postarzałą twarz pozbawioną cienia radości…
Nadal potrafiła uśmiechać się do ludzi, ale do siebie już nie umiała.
Owego znaczącego dnia, 13 listopada, Ania to zauważyła i postanowiła, że dość już tego.

Dziś będę robić tylko to, co sprawia mi radość, tylko to, co sprawia, że uśmiecham się! Dziś będę czuć się dobrze przez cały dzień i jeśli tylko poczuję, że jest inaczej, że zakrada się niepokój, smutek, czy inne paskudne stany wywołane zazwyczaj stekiem nikomu niepotrzebnych myśli, zmienię to natychmiast!

Ania od razu poczuła się lepiej. Tego dnia niczego nie musiała, zamiast tego dała sobie pozwolenie na to, żeby wybierać, co chce robić.
Jeden dzień totalnych wakacji. Wolność od wszystkiego i do wszystkiego.

Oto relacja i przemyślenia Ani z owego dnia oraz wnioski, jakie z tego wspaniałego doświadczenia wyciągnęła.

Siedzę na pierwszym laboratorium z anatomii (zaczęłam nowe studia – Bachelor of Sport and Exercise Science na Southern Cross University, na Gold Coast) i słucham uważnie jak młoda kobieta opowiada po raz kolejny i to samo o tkance nabłonkowej.

I cieszy mnie to ogromnie, że tak po prostu sobie siedzę i jej słucham. Raz po raz te same słowa, nie myślę o tym do czego mi się to przyda, co ta tkanka robi, gdzie jest itd. w nieskończoność… Dokładnie tak zazwyczaj działa mój umysł – kombinuje, analizuje, wypuszcza gałęzie z pojedynczej informacji, a następnie przetwarza je w całe lasy informacji.
Często pożyteczne, ale zazwyczaj bardzo męczące, szczególnie jeśli taką działalność uprawia na porządku dziennym!

Ale nie dziś. Dziś po prostu jestem i słucham, jak inni studenci i cieszy mnie to wolne tempo. Dziś jestem obecna.

Dziś cieszę się każda chwilą. Naprawdę.
Tak rano postanowiłam i trzymam się tego postanowienia stanowczo.
Powolutku i z RADOŚCIĄ.
Zapomniałam jak to jest cieszyć się, zamiast biec na oślep w pędzie pracy,
a przecież cieszenie się z drobnych rzeczy jest takie przyjemne!

Wymagałam za dużo od siebie i od innych. Zapomniałam jak kochać siebie samą, więc i w stosunku do innych zaczęłam tracić otwartość i miałam mniej cierpliwości. Utrudniałam sobie wszystko. Wymagania, wymagania i wymagania.

A może te studia nauczą mnie też tego, żeby pracować systematycznie, fragment po fragmencie? Przecież wiadomo, że nie można zrobić wszystkiego od razu i jeszcze być  niezadowolonym, że się nie udało.
Mimo, że czas jest względny to jednak nasze życie zorganizowane jest wokół doby, a ta ma 24 godziny.
Wszystkiego zrobić się w jeden dzień nie da!

Zrób krok, tylko jeden krok, nie myśl już o następnym. Powoli do przodu i z radosną obecnością na każdym kroku. I tak robię.

Tylko, czy ja chcę dać instytucji prowadzić mnie za rękę? Czy urodziłam się, żeby podążać za regułami? Raczej nie, ale to nie znaczy, że nie mogę z nich skorzystać i wyciągnąć nauki.

Prosto i powoli nie znaczy źle. Może nawet prosto i wolno jest często lepiej?

Tak, Ania ma tu rację.

Less is more. Mniej znaczy więcej.

Czym dla Ciebie jest sukces? Czy on w ogóle nie istnieje? Czy jest potrzebny?
Pewne jest jedno- pędząc na złamanie karku niczego nie osiągniemy. Biegnąc na oślep i w nieskończoność gubimy po drodze powody, dla których tak biegniemy. Tracimy bliskie relacje z ludźmi ważnymi w naszym życiu. Tracimy zdrowie. Tracimy radość życia.
Przecież to chore! Śmierć za życia.

Dzięki DNIU RADOŚCI Ania też to zrozumiała i odważyła się podzielić się z nami bardzo osobistą refleksją – to fragment jej dialogu wewnętrznego z owego znaczącego dnia – DNIA RADOŚCI, który później nazwała pierwszym dniem życia.

“Jak mogłam zrobić Tobie to znowu Aniu?
Przecież tak bardzo Ciebie kocham. Przepraszam…
Ania złapała mnie delikatnie za rękę, a ja ujęłam jej dłoń i popatrzyłam w smutną twarz z miłością, a on zaczęła delikatnie odwzajemniać ten uśmiech. Bardzo Ciebie kocham powiedziałam. Chcę wynagrodzić Tobie ten czas, kiedy mnie przy Tobie nie było. Chcę wynagrodzić będąc z Tobą i traktując nas obie z miłością i cieszyć się życiem!”

14 listopad 2017

Tydzień radości. Dzień drugi..
Tak, dobrze widzicie. Drugi dzień całego TYGODNIA RADOŚCI!

Czternastego listopada Ania obudziła się nadal mocno zmęczona i po niespecjalnie udanych próbach „postawienia się na nogi” doszła do wniosku, że jeden dzień cieszenia się życiem i radości dla radości oraz dobrego samopoczucia to stanowczo za mało. Zdecydowała, że zasłużyła na cały tydzień radości!

Tydzień radości ma swoje reguły. To nowe reguły życia, które w przeciwieństwie do reguł odzierających nas z siły, wzmacniają nas.

TYDZIEŃ RADOŚCI to tydzień

bez oczekiwań,
bez uprzedzeń,
bez oceniania siebie, innych, sytuacji,
bez negatywnych dialogów wewnętrznych,
bez planowania,
bez podejmowania decyzji,
bez przywiązania do znanej rutyny,
bez martwienia się o przyszłość,
bez martwienia się o pieniądze,
w ogóle bez martwienia się o cokolwiek.

W TYGODNIU RADOŚCI robisz tylko to, co lubisz i tylko to, co w danym momencie sprawia, że czujesz się dobrze i cieszysz się.

Brzmi jak bajka i nie koniecznie jest to zadanie łatwe.
Zrobić coś, co odbiega od znanych schematów, oznacza dla naszego mózgu wciśnięcie guzika panika, a następnie obrona.

W związku z powyższym, Ania z naszego przykładu dość szybko zboczyła z obranego radosnego toru na manowce, bo jej spanikowany umysł zaczął planować i knuć.
Stary spiskowiec!
Ania zauważyła, co robi, ale nie było jej łatwo przywołać się do porządku i wrócić na ścieżkę radości.

zmiany na lepsze też wymagają pracy uwagi i świadomości.

Umysł Ania zaczął panikować podczas pływania, czyli wtedy, gdy Ania robiła coś, co uwielbia, jak dzieciak czekoladki. Ania musiała niemal”zmusić się”, żeby odseparować się od kłębiącej kolejki niespokojnych myśli.

Były i inne pułapki…

Ania zaobserwowała jak zaczyna robić rzeczy nerwowo, w pośpiechu. Wiedziała, że to reakcja na “muszę coś zrobić”. Znowu muszę…
Nabrawszy nowych sił, dzięki kilku godzinom radości, Ania wymyśliła, że powinna zrobić kolejne ogłoszenie do jej biznesu.
Ale co się stało?

Ania zaczęła przygotowywać kolację ze świadomością, że ma to ogłoszenie do zrobienia i co zaobserwowała?
Zamiast cieszyć się gotowaniem, usiąść spokojnie i cieszyć się smakiem, zaczęła wcinać jakby startowała w sprincie, jeszcze na stojąco, nadal krojąc i już denerwując się, że będzie musiała siedzieć przed komputerem i robić ogłoszenie.
Zauważywszy co się dzieje, Ania postanowiła

Nie, nie i jeszcze raz nie!
To mój TYDZIEŃ RADOŚCI!
Właśnie, że tego sobie nie zrobię. Nie będę siedziała przed komputerem, bo już sama myśl o tym przeraziła moje zmęczone ciało i optymistyczny duch radości zaczął znikać. O nie! Nie dopuszczę do tego. W końcu to tydzień RADOŚCI!
Zamiast pracy, zrobię to, co lubię. Popatrzę na ocean, a może po prostu będę robić nic…

Wierzcie lub nie, ale też możecie sobie pozwolić na przerwę w napiętym grafiku życia. I nawet jeśli cały TYDZIEŃ RADOŚCI może nie dla każdego być możliwy, to na pewno każdy z nas może wygospodarować chociaż 3 dni.

Owego trzynastego listopada Ania z naszego przykładu czuła się tak fatalnie, że nic jej już nie obchodziło. Jedyne, czego chciała, to znów poczuć, że żyje.
Chciała wynagrodzić sobie cały ten czas, kiedy była zbyt zajęta, aby cieszyć się swoim życiem.

Jeśli doprowadziłeś się do podobnego stanu smutku i frustracji, możesz potrzebować całego TYGODNIA RADOŚCI.

Do czego możesz go potrzebować?

Żeby zresetować wszystko w swoim życiu.
Żeby uzyskać dostęp do najważniejszych dla Ciebie wartości i uzyskać jasność co do tego, co chcesz mieć w swoim życiu, a także czego na pewno nie chcesz w nim mieć.

Tydzień radości, czyli robienia rzeczy, które dodają Ci skrzydeł i sprawiają, że jesteś wdzięczny za to, co masz!

Czy pamiętasz, kiedy ostatnio tak się czułeś?
Jeśli tak, co wtedy robiłeś?
Jeśli nie, to najwyższy czas, aby na nowo odkryć, co wywołuje szeroki radosny uśmiech na Twojej twarzy, co sprawia, że ​​twoja dusza tańczy, a życie płynie bez wysiłku!

Jeśli masz wrażenie, że jesteś chodzącym wrakiem, a nie żywym człowiekiem, a w najlepszym wypadku strzępkiem nerwów, to przecież nie sposób w jaki chcesz przeżyć swoje życie!

Wiesz, że chcesz czegoś lepszego!
Najlepsze jest to, że możesz to mieć. Naprawdę możesz mieć lepsze życie!

Zacznij od małego pojedynczego kroku. Ten krok to DZIEŃ RADOŚCI.
Pierwszy dzień twojego życia!