Wyspa

Już nie pamięta jak długo siedzi sam na tej odizolowanej od świata wyspie. Wystarczająco długo, by jej samotność udzieliła się i jemu.
Teraz są odizolowani we dwoje. Być może lepiej tak na to spojrzeć i dzielić tę samotność razem z wyspą, ale ona nie wydaje się tego chcieć.
Z poprzedniego życia, tak je nazywa, nie pamięta wiele. Właściwie nie wie, czy ma je nazywać poprzednim życiem, obecnym, czy tez wytworem umysłu.
Kiedy zaczął się budzić, wszystko, co wcześniej rozmazywało się w mrokach pamięci.

Dawno zaczął zatracać granice pomiędzy światami.
Czasem zdaje mu się, że izolacja to jedyny możliwy stan, czasem pojawiają się przed  jego oczami obrazy innych ludzi. Roześmiane kobiety wyprowadzają konie z zagrody, po uda są utytłane w błocie, leje od trzech dni (dlaczego od trzech? nie ma pojęcia). Barczyści mężczyźni o śniadych cerach wiążą zboże w snopy, a rozbrykane dzieciaki karmią kury i krowy.

Ong nadal nosi w kieszeni kusych portek Oko. Nie wie, czy ono należy do niego, czy on do Oka. To, co w nim widuje często przyprawia go o gęsią skórkę.

Szykując się na ostatnią wyprawę miał nadzieję, że uda mu się uciec przed upiorami ścigającymi go już od dłuższego czasu.

Nie wiedział jak bardzo się przeliczy…

Z poza jaskini, którą uczynił tymczasowym domem, dobiegły go nieznajome dźwięki. Był na wyspie już od kilku miesięcy, tak to oceniał, ale tego jeszcze nie słyszał. Uzbroił się w narzędzia z kamieni, które sam zmajstrował do obrony przed zakradającymi się nocą zwierzętami i wyczołgał na zewnątrz.

Ostre światło przebijające się przez sine chmury z początku go oślepiło. Zmrużył oczy i zanotował w pamięci, że powinien częściej wychodzić z jaskini.

Upiorów nie bał się już specjalnie. Po prostu czuł się zmęczony swoją dziwną krucjatą, którą nieświadomie rozpoczął podnosząc Oko znalezione w wymiarze czternastym. Nawet nie znał dokładnie jej celu, ilekroć sądził, że go pojął, wpadał do innego wymiaru, a tam od nowa musiał uczyć się reguł gry.

Postanowił porzucić narzędzia. Po prostu pójdę tam i zobaczę co się stanie, pomyślał.

Wychodząc zza cypla poczuł jak Oko zaczyna wibrować w kieszeni i ujrzał coś, na co nie był przygotowany…

Na piasku siedziała kobieta tak piękna, że nie mógł od niej oderwać oczu. Fale delikatnie muskały jej uda, a mokra skóra biła hipnotyzującym blaskiem.
Ong miał wrażenie, że ta jedna istota to esencja piękna zebranego ze wszystkich wymiarów, w których był do tej pory. Patrzył zupełnie obezwładniony widokiem.
Kobieta wydobyła z siebie melodyjny wewnętrzny głos, który bardziej poczuł niż usłyszał. Przyzywała go. Zaczął iść w jej kierunku.

Wtem potknął się i runął jak długi u jej stóp, straciwszy czujność wojownika, walnął twarzą w szorstko lepki piach. I wtedy poczuł znajomy fetor. Niemożliwe, zdawało mi się, myślał plując piachem i otrzepując z niego twarz. Uniósł twarz. Kobieta zniknęła. Jej miejsce zajął teraz chłopak tak wysoki i chudy, że cała jego sylwetka przypominała gigantycznego pająka o drobnym ciele i bardzo długich nogach. Chłopak- pająk stał na dwóch z nich i był tak wysoki, że z dołu trudno było dostrzec zarys jego twarzy.
Wtem zgiął się w pół wyciągając po niego ręce. Ong odruchowo odturlał się w tył, ale ręce go już dosięgły. Z chłopakiem zaczęło dziać się coś dziwnego, mienił się teraz kolorami tęcz nocy i dnia i jakby powoli zanikał, momentami jego fragmenty przypominały tamtą piękną kobietę, obraz przeskakiwał, ale ucisk nie zelżał. Właściwe stawał się coraz silniejszy, tak sama zresztą, jak fetor, który Ong poczuł leżąc wcześniej twarzą w piachu. Przeraźliwy smród sprawił, że zwymiotował na to, co go trzymało.

Uścisk zelżał na ułamek sekundy i wtedy Ong odzyskał zdolność myślenia- cholerny hologram, tak łatwo dałem się podejść! Hologram zepsuł się całkiem, odsłaniając znany mu widok.
Wstrząsany torsjami tkwił w uścisku „znajomego” z wymiarów pięć do osiem. Nie był pewien, czy stworów było więcej, czy tylko ten jeden, ale miał nadzieję, że coś tak wyjątkowo szkaradnego jest unikalnym okazem i po prostu przemieszcza się jak i on pomiędzy wymiarami.

Stwór był solidnych rozmiarów, niemal tak wysoki, jak hologram chłopaka-pająka, ale w niczym innym go nie przypominał. Był gruby, jego brunato-czarno-zielonkawo-sinawe cielsko zdawało się rozlewać na boki, a jednak trwało w kształcie przypominającym ogromnego gada o grubej skórze. Jej fragmenty pokrywały tu i ówdzie długie żółtawe włosy spod których wyzierały jątrzące się rany ociekające ropą i gnijącą krwią. To z nich wydobył się najgorszy fetor. Pysk przypominał ni to gada, ni to wiedźmę, właściwie nie było do czego tego porównać.

Ong spotkał się ze stworem nie raz, ale nadal niewiele o nim wiedział, poza tym, że każda konfrontacja przynosiła inne rezultaty.
Teraz czuł jak szponiaste łapy przyciągają go coraz bliżej cuchnącej rany na brzuchu, jego ciało dotknęło kleistej tkanki, która w jednej chwili wessała go niczym bagno.

On i wszystko wokół niego zawirowało, Oko pulsowało intensywnie w lewej kieszeni. Targnął nim potężny wstrząs implozji po czym zapanowała nicość.

Pętle

Obrazy

Obrazy, które pojawiały się pejzażami, ludzkimi twarzami i emocjami przed jej oczami, sprawiały, że czuła się jakby tam była. Czasem głos próbował zabrać jej racjonalizujący umysł mówiąc, że to jedynie wspomnienia. Nigdy nie była pewna, czy ten głos miał rację.
W jej wnętrzu każdy z tych obrazów brzmiał raczej jak rzeczywistość, w której żyje, choć chwilowo lub nie potrafi lub nie wie jak do niej powrócić.

Dom

Ten sam sen powracał do niej od dawna. Nigdy tak naprawdę nie była w tym domu, przynajmniej nie świadomie, ale znała go dobrze. On ją też. Znał wszystkie jej strachy i ilekroć przestępowała jego próg uprzejmie je eksponował. Nie znosiła tego. Strach sprawiał, że jej ruchy stawały się mniej pewne, a posadzka domu zdawała się być nierówna, czasem grząska, a hałas jego głosów przybierał na sile- było ich zbyt dużo, a ich częstotliwość zbyt wysoka. Każdy krok kosztował ją wiele wysiłku i skupienia.
Swoboda oddechu powracała dopiero, kiedy Karolina opuszczała dom. A jednak wciąż do niego wracała.

Ty wybierasz, ty decydujesz- mówiła stara Gotfryd. Odjedź, nie przychodź tu więcej.

Ale Karolina nie umiała, może tak naprawdę nie chciała usłuchać, mając niesłabnącą nadzieję, że dom ucichnie i ją pokocha.

Obudziła się nagle, jak zawsze, otrząsnęła z resztek snu i wzięła kilka głębokich oddechów. Ze śmiechem stwierdziła, że chyba uzależniła się od tej dziwnej relacji z domem ze snu. Może czas zamienić ten nawyk na nieco zdrowszy, pomyślała i postanowiła śnić o czymś innym.

Nomad

Podejmując decyzję o pozostaniu Nomadem wprowadziła siebie w stan tymczasowości, który jest stanem wyjątkowo niestabilnym.

Gdziekolwiek nie pojedzie, wisi nad nią widmo przeprowadzki, wymeldowania, przeniesienia i nieustającej zmiany. Zna słowo, które zbiera w jedną grupę ogrom odczuć i emocji towarzyszących każdemu z tych przemieszczeń i ogólnej destabilizacji- stres. Jest wszędobylski, wpełza w najmniejsze zakamarki duszy i ciała.

Teraz rozmawia z pamiętnikiem w małym miasteczku na Dolnym Śląsku w Polsce. Wynajęła ten apartament na trzy doby, jutro wyjazd. Jest wcześnie rano. Parzy kawę i obserwuje siebie bezwiednie wykonującą te same rytuały, niezależnie gdzie pojedzie. To one ją kotwiczą, ugruntowują w kolejnych miejscach i zmieniających się warunkach. Jednocześnie stanowią granice niewidzialnego więzienia, w którym sama się usadza. Czy dzień nie mógłby potoczyć się inaczej, gdyby zrezygnowała z kawy i przeznaczyła ten czas na przykład na wcześniejszy spacer? Mógłby.
Porzućmy jednak na razie ten zagadkowy wątek.

Dziś dociera do niej wyraźnie, że rytuały (a może nazwie je nawykami?) nie wystarczają, chyba przestały spełniać swoje zadanie.
Czuje, że obecnie nie chodzi już o odnalezienie domu w sercu, ale jednak tego fizycznego miejsca, z którego nie musi zabierać mojego malutkiego dobytku, kiedy zatrzaskuje za sobą drzwi. Siły fizyczne nadwyrężone przenoszeniem rzeczy łatwiej jest odrestaurować niż nadszarpnięte poczucie bezpieczeństwa.

Czy uda mi się osiąść  w jednym miejscu, tym razem na dłużej i odbudować spokój?
Ma nadzieję, że tak, jest ambitna, tak o sobie myśli, ale coraz trudniej jej osiągać cele, kiedy operuje w „trybie ucieczki i przetrwania”.

Czy znasz Janka

Siedział przy stole zastawionym tak suto, że nie potrafił zrozumieć jak pozostali mogą tę obfitość smaków, barw, dotyków i emocji pochłonąć w tak krótkim czasie.
Sam ciągle nie mógł nadziwić się jak wiele ludzkie ciało jest w stanie odczuć w krótkiej chwili. Przeżuwając kiszoną kapustę o barwie ciemnego ametystu z brudnawo-białym chrzanem odchylił się na krześle podziwiając stada ptaków tańczące na ciemniejącym niebie.
Właśnie odczułem kosmos, a żaden z nich nawet nie mrugnął. Jedzą zajęci rozmową, zdają się nie dostrzegać wiele poza nią pochłonięci argumentowaniem własnych racji.
Popatrzył na Karolinę. Entuzjastycznie dziobała w powietrzu widelcem wymierzonym przeciw dużemu chłopakowi z mlecznym wąsikiem, który siedział na przeciw. Tłumaczyła mu coś żarliwie. Przekonywała, a on wysuwał kontrargumenty co chwilę spoglądając bezczelnie na telefon, nawet nie raczył robić tego ukradkiem.
Żadne z nich nie zauważyło kolejnego stada przelatującego nad ciemniejącym niebem. Czas zakreślił pętlę, zaczynają cykl od nowa, a żadne z uczestników przyjęcia tego nie dostrzegł. Może to i nic dziwnego, oni tego czasu nie znają, przynajmniej większość z nich. Nie mają czasu, żeby go dostrzec.
Janek odchylił się na krześle i powrócił do kontemplowania smaku majonezu na liściach sałaty. Rozpłynął się w nicości. Nikt z biesiadników nie zauważył jak odchodzi. Nie szkodzi, spotkają się jeszcze, gdy po nich przyjdzie, przeprowadzi każdego z osobna.

Teraz siedział na skraju łóżka i przyglądał się na śpiącej Karolinie. Powieki miała zaciśnięte tak mocno, że niemal nie było ich widać, oddychała płytko, urywanie. Wiem, co ci się śni, wiem, że się boisz, to konieczne, sama musisz stawić czoła tym koszmarom. Pamiętaj jednak, że twoje dziedzictwo, to nie twoje życie. Nie przyszedłem dziś po ciebie, widzę, że uczysz się jak walczyć i twoja moc rośnie. Teraz śpij dziecko. Spotkamy się jeszcze.

Dzisiejszej nocy sny były inne i obudziła się spokojna. Postanowiła zapisać ostatni, wyjątkowo barwny i wyraźny.

Była znowu w swoim rodzinnym miasteczku nad oceanem, ale przyleciała tu tylko na krótko, zdaje się, że na „rozpoznanie terenu”.

Szła wysokim klifem, a rozbijające się o niego fale były ogromne, sięgały wysokości klifu. Nigdy na żywo takich nie widziała, nawet przy sztormie. Nie czuła jednak, że są niebezpieczne.

Ocean, nawet tak silnie wzburzony, nie sprawiał jednak dzikiego, po prostu był.
Śmiałkowie na deskach śmigali na falach, spadali z nich jak to zwyczajnie zdarza się przy surfingu i wszystko zdawało się być w porządku.

Szła schodami i uliczkami, których nie znała, w otoczeniu pojawiły się nowe kawiarnie, restauracje, mała klimatyczne, oryginalne, tchnęły jakimś orientalnym, niemal magicznym urokiem. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że miasteczko ładniało podczas, gdy Europa brzydła. To był ciężki rok dla wszystkich.

Szła, witała się z radością z napotykanymi znajomymi, był upał, ale nie czuła gorąca, które zazwyczaj latem rozpuszcza tu skórę niczym masło. Nie przeszkadzał jej brud, który wylał się na ulicę wprost pod jej stopy z przejeżdżającej śmieciarki.

Jak się cieszę, że tu jestem! Znów czuła się szczęśliwa, choć nie była wolna od rozterek. Oto co chodziło jej po głowie, gdy próbowała zmieścić się ze śmieciarką na wąskiej ulicy:

Boże pozwól mi być chociaż przez trochę „normalna”. Niech te sny już się uspokoją, ja tylko chcę wrócić do domu i wykonywać moja pracę z szacunkiem i wdzięcznością, bez tego wewnętrznego prądu, który pcha mnie od dawna do spełnienia misji, o której jestem przekonana, że ma znaczenie.
Odrobiłam już kilka lekcji, z którymi wcześniej nie potrafiłam sobie poradzić, a teraz chcę już wrócić do mojego domu nad oceanem i cieszyć się łatwiejszymi aspektami życia. Chociaż przez jakiś czas. Jeśli taka moja droga, proszę, niech się stanie.

Obudziła się z poczuciem „powróciłam do domu”.
Czuła się znakomicie, jednak poczucie nie zmieniło otaczającej rzeczywistości w jednej chwili.

Przebudzenie

Na początku uciekła tak, jak zrobiła to jej matka. Jednak odnalazłszy w sobie moc wróciła, żeby uleczyć dziedzictwo przodków. To stary ród, będzie sporo roboty w  tym i następnych wcieleniach.
Jakież to wszystko dziwne, myślała głośno stojąc przed lustrem na warszawski Mokotowie- żyję teraz w hologramie, który jest jednocześnie w jakiś sposób prawdziwy. Stojąc w korku, jedząc śniadanie, czy odczuwając mróz lub upał trudno mu odmówić realności.

Realna rzeczywistość, co to tak naprawdę jest? Nie dość, że sami ją wymyślili, to teraz w tym żyją. Połapać się nie można o co chodzi tym ludziom. W jednej chwili chcą czegoś, za moment płaczą, że jeśli nie dostaną czegoś kompletnie innego, to skończy się świat. Nigdy nie zaczął się i nie skończył do tej pory, cóż to za wymysły?!
I ta odwieczna presja czasu. Jej babka do tej pory pokrzykuje „pospiesz się, nie ma czasu!”, a nawet z domu już prawie nie wychodzi.

Wiedziała, że decyzja o powrocie należała do niej, podjęła ją. Nie wszystko jednak rozumiała i stąpała w kolejnych etapach tej nieco mrocznej gry nieco po omacku. Jej ścieżkę wskazywało wewnętrzne światło. Lepiej, żeby zawsze potrafiła dać mu mówić, a sobie słuchać.
Urwiska tej technokratycznej rzeczywistości są niezwykle strome, a granie i zbocza ostre, mimo że z oddali zachęcają połyskującymi strumieniami, które szemrzą łagodne pieśni wśród górskich kotlin. Nie jest tu bezpiecznie.

Zadzwonił telefon.
Mężczyzna po drugiej stronie wyszeptał- mogę odebrać cię z przystanku, nie możemy pójść na Stare Miasto, tam mógłbym trafić na żonę.
– to pomyłka, odłożyła słuchawkę.

Tak, nasza przemiana musi potrwać dłużej- pomyślała.

Pętla

Kilka poprzednich nocy było niezwykle i niezbyt przyjemnie aktywnych. Śniły jej się ciężkie wydarzenia, brała w nich udział, wszystko było realne i namacalne, budziła się mocno zmęczona- nic dziwnego w nocy wiodła równoległe życie i pełne akcji, walki, wysiłku.

Czuła to w ciągu dnia.

Dziś piła kawę obserwując różowiejące niebo nad miastem i przecinające je stada ptaków.
Nagle wstrząsnęła nią fala niepokoju.
Łudziła się, jak zawsze, że w nowym miejscu jej nie dopadnie. Teraz wiedziała już, jak bardzo się pomyliła. Od lat starała się go pokochać, jednak znów stanie z nim do walki.

Dom odnalazł ją i tu…