Można żyć wbrew własnej naturze lub w zgodzie z nią

Znowu zapomniałam, że nie jestem stworzona do siedzenia w jednym miejscu kilka miesięcy pod rząd.
Po jakimś czasie zaczyna mnie to uwierać w najgłębszych zakamarkach duszy.

W ubiegłym tygodniu tłumaczyłam znajomej – „owszem, można wymedytować się z gniewu, ale to diabelnie trudne do zrobienia, dużo łatwiej jest w tych chwilach czymś rzucić, trzasnąć, coś kopnąć”.
Wracając do podróżowania, od jakiegoś czasu dzień po dniu „wymedytowuję się” z palącego pragnienia, by po prostu wsiąść do samolotu i szukać przygody, szukać życia w nowym miejscu.
Ujarzmianie tego pragnienia jest niemal tak trudne, jak medytacja gniewu.

Próbuję zmieniać się od kilku dobrych lat. Rzeźbię własny charakter, zmieniam przekonania, zainteresowania, miejsca, w których mieszkam.
Nie mogę sobie zarzucić, że kiedykolwiek poddałam się nie szukając odpowiedzi, nie dokładając starań, żeby gdzieś zostać, ale nie mogę zmienić tego, że pozostaję sobą…

Ostatnio częściej czytam własne pamiętniki. Czasem męczy mnie, gdy zobaczę, że powielam pewne schematy, czasem jest to odkrywcze.
Warstw poznania i odczuwania życia jest wiele.

Z pamiętnika…
23/10/2015

„Od brylantów więcej warte serce czyste i otwarte.” – takie wpisy do pamiętnika dostawało się w podstawówce. Może dopiero teraz zaczynam rozumieć co te słowa znaczą, a może pojmowałam ich sens jako dziecko i zatraciłam dorastając?

Wróćmy do DZIŚ.
Znowu jestem na haju. Ten mój ekstatyczny stan ma nazwę: Wielce-Radosna-Bomba-Emocjonalna. Radość wypełnia mnie od serca po brzegi ciała i wylewa się poza nie bryzgając wielkimi „chlup” na lewo i prawo, beztrosko i nieprzewidywalnie. Czasem chlapnie uśmiechem na przechodzących ludzi, czasem gdzieś w przestrzeń, może na ziemię.
I czasem, tylko czasem, ktoś podchwyci jej falę i odpowie skrywanym uśmiechem. Moja wewnętrzna radość złapie ten nieśmiały uśmiech jeszcze w locie, zanim oko zdąży go zarejestrować i rozświetli moje i tak już roześmiane źrenice.

Te chwile, kiedy ktoś odpowie uśmiechem na uśmiech, od kiedy pamiętam dają mi nowe siły. To taki zastrzyk energii , który sprawia, że wszystkie napotkane wcześniej gniewne twarze rozmywają się w zapomnieniu. To nieważne, TERAZ znów mam siłę i chęć by działać, dzielić się tym, co mam (nawet jeśli to po prostu szczery uśmiech), by korzystać z życia.

Ten stan radosnego „haju” zazwyczaj przychodzi, gdy już puszczą wszystkie blokady umysłu- strach, lęk, obawa, historie, które nigdy nie wydarzyły się i prawdopodobnie nie wydarzą lub zwyczajnie, gdy robię to, co przynosi mi radość.

Wczoraj przyjechałam na Dolny Śląsk. Zawsze robiło mi się od tego lepiej- i tym razem nie było wyjątku.
Już przed Wrocławiem zaczęłam dostrzegać błękit bezchmurnego nieba, a później było już tylko lepiej.
Chmury zniknęły całkowicie i po raz pierwszy od kiedy wylądowałam w Polsce zobaczyłam wspaniałą „polską złotą” w całym jej przepychu.

Tydzień temu wylądowałam na Warszawskim „Szopenie” po długim locie z Australii.
Nie o to chodzi, że nie lubię Warszawy, w końcu tu się wychowałam i mieszkałam do około siedemnastego roku życia. Warszawa podoba mi się jako miasto- jest przestronna i wielobarwna i uwielbiam po niej spacerować, ale zazwyczaj nie czuję się tu żywa. Jest mi tu jakoś dziwnie obojętnie, natomiast na Dolnym Śląsku czuję jak życie zaczyna ponownie tętnić w moich żyłach. Czuję jak lawiny radości i miłości do wszystkiego, co żywe przetaczają się przez moje serce i całe ciało i wtedy wiem na pewno, że tylko to właśnie w tym życiu się liczy- czuć się ŻYWYM.

Wszystko inne jest tylko oczekiwaniem na życie i jasne, że czasem trzeba poczekać, przeczekać, przetrwać.
Te wszystkie okresy, kiedy czuję się inaczej niż żywa przypominają mi czasem tabletki na zatwardzenie – przyspieszają akcję. Te okresy przetrwania to taki katalizator życia. Coś musi się zmienić, żeby poczuć je na nowo.
Tak właśnie znalazłam się jakieś sześć lat temu w Australii…

Dziś jest październik 2020.
Od lutego, z małymi przerwami na inne miejsca, mieszkam w Warszawie.
Dla mnie to bardzo długo.
Przez tą całą „pandemię” nie mogę kupić biletów do Australii, chociaż “skręca mnie” każdego dnia, żeby być tam z powrotem. Moja twarz szarzeje.

Miewam dni, kiedy czuję się w pełni żywa– wtedy mam całkowitą jasność co do tego, co powinnam zrobić, wszystko wydaje się proste, oczywiste, wykonalne.
Wiem, że wszystko będzie dobrze, niezależnie od tego, jak się ułożą sprawy i gdzie będę, a jednocześnie właśnie wtedy wiem, że nie mogę zostać tu, gdzie właśnie mieszkam.
Nie trzeba zostawać w miejscu, w którym większość dni czuję się jakby życie ze mnie ulatywało zamiast przeze mnie płynąć.

To właśnie stało się dla mnie sensem życia – to uczucie bycia żywym.
Ma to wiele wspólnego z radością z życia.
Kiedy coraz trudniej mi ją odnajdywać w każdym dniu, częściej odczuwam to, co mój znajomy- Michał, określił jako “jesień”.

Czasem sądzę, że nie ma żadnego „białe” i „czarne”, czy „dobre” i „złe”, a prawdziwe jest to, co jest przejawem życia. Zarówno wiosna, jak i jesień.
Tylko dlaczego tak trudno to zaakceptować doświadczając życiowej “jesieni”…?

„i tylko taką mnie ścieżką poprowadź…”

Moją własną ścieżką, wyznaczaną przez szlaki, które są prawdziwe dla mnie, w zgodzie z moim sercem.

Kiedy złapię się na porównywaniu z kimkolwiek innym, dostrzegam jak łatwo w ten sposób stracić z oczu cel i zgubić własną drogę.
Porównujemy się z innymi, gdy nie jesteśmy pewni samych siebie, nieprzekonani o własnej wartości.

Głęboko wierzę w to, że każdy z nas może wnieść do życia swojego i innych wiele dobrego, ale nie przez kopiowanie tego co robią pozostali, ale właśnie przez poszukiwanie własnej ścieżki, własnej prawdy.

W kółko słuchamy tych samych sloganów, właściwie każdego dnia, po czym powtarzamy sobie nawzajem, równie często, nie zastanawiając się już nad ich sensem i prawdziwością.

Przez lata starałam się powielić schematy, które sądziłam, że są słuszne- na przykład w odniesieniu do zdrowia, czy biznesu.

…jedz tylko zielone warzywa, jedz mięso-potrzebujesz białka i B12, nie jedz tyle mięsa, pij więcej zielonej herbaty- zdrowa jest, przestań pić tyle zielonej herbaty powoduje osteoporozę, trening musi być poprowadzony tak, żeby przyszli na niego ci, którzy chcą schudnąć- tak przyciągniesz klientów, tylko masaże tą metodą są skuteczne, nie możesz uczyć języka, bo go znasz- musisz ukończyć kurs i zrobić papiery, w przeciwnym razie nie sprzedasz swoich usług itd.

Słuchanie tego wszystkiego niezmiennie okazywało się podążaniem fałszywym tropem.
Zresztą, zbyt wiele tego wokół i to nas szalenie obciąża.
Po prostu nie da się iść każdym z “tropów”…

Ja miałam to szczęście, że moje próby powielania przyjętych “wzorców” stały się dla mnie w końcu tak bolesne, że już nie mogłam ich kontynuować.
Musiałam zacząć szukać własnych ścieżek do tego trzeba było najpierw sobie zaufać i w siebie uwierzyć.
“Nikt nie mówił, że będzie łatwo”, jak mawia Michał- mój trener jeździectwa.

Proces trwa, a ja odkrywam kolejne warstwy poznania życia, a wraz z nimi nowe jego barwy.
Im dalej idę, tym bardziej chcę słuchać głosu serca, wierzę, że tam znajduję kontakt z Siłą Wyższą.
Gdy oddalam się od siebie, odczuwam “ból pozornej separacji”- separacja jest złudzeniem umysłu, jednak ból potrafi być wyjątkowo żywy.
Nie warto wierzyć we wszystko, co podpowiada nam własny umysł.
Czasem trzeba go wycofać.

“Dokonuj własnych wyborów, kształtuj własne życie”- tak, i ja się z tym zgadzam, ale czym kierujesz się dokonując tych wyborów?
Czy to jedynie kopia cudzych (lub Twoich starych) przekonań, czy Twój własny głos?

C-szaleństwo, obecnie dotyka w jakiś sposób każdego miejsca na Ziemi i większość jej mieszkańców.
Czasy są burzliwe, informacji coraz więcej, a chaos, które powodują coraz większy.
Dobrze zastanów się czego i kogo słuchasz.

Łatwo poddać się zbiorowym negatywnym myślom głoszącym na przykład nadchodzącą katastrofę.
Czy i Ty chcesz dolać oliwy do tego ognia?
Jeśli nie, wsłuchaj się w swój wewnętrzny głos, każda inna droga może być zwyczajnie niebezpieczna, nie tylko dla Ciebie.

Wierzę, że razem możemy stworzyć nowe terytoria zbudowane na miłości, zrozumieniu, szacunku, wolne od osądu i domniemywań.

Moja codzienna mantra i modlitwa:
Pokój, radość, zdrowie, szczęście. Miłość.
Do siebie samego najpierw.

Wiem, że takie słowa brzmią “łatwo”, a przynajmniej znajomo, słyszymy je często, jednak mimo tego, zazwyczaj ich nie słuchamy.
By stały się prawdziwe, muszą być wcielane w najdrobniejsze detale tego, co robię, co Ty robisz każdego dnia.
W każdy Nasz czyn w praktycznym codziennym życiu, które dzielimy z innymi.

Nasz umysł jest potężny, chcę więc, by wierzył, że zasługuję na miłość własną, na zdrowie, na spokój, że mogę spełnić swoje marzenia.
Ile razy mam sobie to powtarzać?
Tyle razy, ile trzeba, żebym uwierzyła.
I znów, gdy zapomnę.