Wydaje mi się, że nigdy nie zapomnę wyrazu jego oczu.
To było jedyne, co nie zmieniło się w nim przez ostatnie dwadzieścia lat…
Kiedy go poznałam, był starszy ode mnie o jakieś dwadzieścia lat.
To była miłość od pierwszej iskry, miłość na dobre i na złe. Popatrzyliśmy na siebie i poszłam za nim. Pokazał mi swój dom, blisko mojej działki. Jego wyglądał, jak mój własny.
Podczas tego spotkania wszystko było takie zwyczajne- każde zdanie, każda myśl wypowiedziana i nie, każde spojrzenie. Cała niezwykłość wręcz buchała z tych zwyczajnych chwil, które spędzaliśmy razem.
Niby nic się nie działo, a działo się wszystko. Każda chwila spędzona z dala od niego zdawała się być uboższą, smutniejszą, chciałam, żeby zawsze był blisko. Nic więcej, po prostu pragnęłam jego obecności, jego towarzystwa, kilku słów i tego spojrzenia.
Wkrótce miał się ożenić. Tak też zadecydował. To była ładna dziewczyna. Małżeństwo było zgodne, poprawne, dziecko zdrowe.
Spotkaliśmy się kilka razy, jak dawni bliscy znajomi. Uczucia nic nie zmieniło. Powiedział jednak, że wybiera małżeństwo, że nie potrafi inaczej.
Co roku przychodziłam na klif, nad którym ostatnio się widzieliśmy. Wiedziałam, że jest blisko. Tak, owszem, mieszkał w okolicy, ale to nie to, czułam jego obecność, spotykałam go, nawet gdy go na klifie nie było. Raz się pojawił w pobliskiej restauracji i powiedział – po prostu ciebie kochałem, wtedy bardzo ciebie kochałem.
Patrzyłam w te jego pełne wyrazu oczy i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie zobaczyliśmy się ani razu przez wiele lat.
Po dwudziestu latach od pierwszego spotkania spotkaliśmy się znowu w tym samym miejscu- na klifie.
– Nie mogę już dłużej walczyć ze sobą – tak bardzo ciebie kochałem przez te wszystkie lata, nadal kocham.
Postarzał się mocno, sprawiał wrażenie człowieka potrzebującego opieki. Jednak jego oczy i to, jak na mnie patrzył pozostały niezmienne. Patrzyłam w nie intensywnie i nie mogłam uwierzyć, że przez ostatnie dwadzieścia lat odmawiał prawa do istnienia tej głębokiej, niepojętej wręcz miłości.
Dziś wrócił i chciał, żebym zapomniała o każdym samotnym dniu na klifie, kiedy na niego czekałam, każdej chwili rozłąki, które rozrywała moje serce. Patrzyłam w oczy, które tak kochałam przez te wszystkie lata i nadal chciałam z nim być.
Powiedziałam, że muszę odejść, zebrać myśli, poczekać aż wulkan emocji ostygnie.
Teraz patrzyłam na niego z daleka- nieco przygarbiony staruszek w „dziadkowym” sweterku, i kaszkiecie. Poza wciąż żywym wyrazem oczu, nie pozostało nic po żywiołowym facecie w dżinsach i koszuli, za którym tak tęskniłam przez cały czas.
Nie wiem, czy on postarzał się tak bardzo nagle, czy przez wcześniejsze lata nie dostrzegałam zmian zaślepiona pragnieniem jego obecności.
Zrozumiałam, że nie mogę teraz z nim zostać. Przed te lata nieustannej tęsknoty oddałabym wszystko za słowa „myliłem się, bądź ze mną”, ale one nigdy nie padły, aż do dziś. Wróciłam na klif do postaci, którą rysowało jego zmęczone latami wewnętrznej walki ciało.
– To nie jest w porządku, już nie możesz tego ode mnie oczekiwać! Dlaczego dopiero dziś przyszedłeś? Jak możesz teraz mnie prosić, żebym zaopiekowała się tobą?? Gdzie byłeś, kiedy ja potrzebowałam ciebie?? Chciałabym umieć tobie pomóc, ale nie potrafię. Dziś czuję, że nie chcę poświęć kolejnych dwudziestu lat swojego życia na oczekiwanie…
Odeszłam zalana łzami, obejrzałam się wielokrotnie. On nadal tam siedział, z daleka miałam wrażenie, że zgarbił się jeszcze bardziej, a jego twarz poszarzała i oczy straciły blask. Chciałam podejść i mu pomóc, ale nie mogłam.
Zabrakło mi sił, żeby cierpieć przez kolejne lata, wystarczyło, że odchodził ode mnie przez ostatnie dwadzieścia…