Pętle

Obrazy

Obrazy, które pojawiały się pejzażami, ludzkimi twarzami i emocjami przed jej oczami, sprawiały, że czuła się jakby tam była. Czasem głos próbował zabrać jej racjonalizujący umysł mówiąc, że to jedynie wspomnienia. Nigdy nie była pewna, czy ten głos miał rację.
W jej wnętrzu każdy z tych obrazów brzmiał raczej jak rzeczywistość, w której żyje, choć chwilowo lub nie potrafi lub nie wie jak do niej powrócić.

Dom

Ten sam sen powracał do niej od dawna. Nigdy tak naprawdę nie była w tym domu, przynajmniej nie świadomie, ale znała go dobrze. On ją też. Znał wszystkie jej strachy i ilekroć przestępowała jego próg uprzejmie je eksponował. Nie znosiła tego. Strach sprawiał, że jej ruchy stawały się mniej pewne, a posadzka domu zdawała się być nierówna, czasem grząska, a hałas jego głosów przybierał na sile- było ich zbyt dużo, a ich częstotliwość zbyt wysoka. Każdy krok kosztował ją wiele wysiłku i skupienia.
Swoboda oddechu powracała dopiero, kiedy Karolina opuszczała dom. A jednak wciąż do niego wracała.

Ty wybierasz, ty decydujesz- mówiła stara Gotfryd. Odjedź, nie przychodź tu więcej.

Ale Karolina nie umiała, może tak naprawdę nie chciała usłuchać, mając niesłabnącą nadzieję, że dom ucichnie i ją pokocha.

Obudziła się nagle, jak zawsze, otrząsnęła z resztek snu i wzięła kilka głębokich oddechów. Ze śmiechem stwierdziła, że chyba uzależniła się od tej dziwnej relacji z domem ze snu. Może czas zamienić ten nawyk na nieco zdrowszy, pomyślała i postanowiła śnić o czymś innym.

Nomad

Podejmując decyzję o pozostaniu Nomadem wprowadziła siebie w stan tymczasowości, który jest stanem wyjątkowo niestabilnym.

Gdziekolwiek nie pojedzie, wisi nad nią widmo przeprowadzki, wymeldowania, przeniesienia i nieustającej zmiany. Zna słowo, które zbiera w jedną grupę ogrom odczuć i emocji towarzyszących każdemu z tych przemieszczeń i ogólnej destabilizacji- stres. Jest wszędobylski, wpełza w najmniejsze zakamarki duszy i ciała.

Teraz rozmawia z pamiętnikiem w małym miasteczku na Dolnym Śląsku w Polsce. Wynajęła ten apartament na trzy doby, jutro wyjazd. Jest wcześnie rano. Parzy kawę i obserwuje siebie bezwiednie wykonującą te same rytuały, niezależnie gdzie pojedzie. To one ją kotwiczą, ugruntowują w kolejnych miejscach i zmieniających się warunkach. Jednocześnie stanowią granice niewidzialnego więzienia, w którym sama się usadza. Czy dzień nie mógłby potoczyć się inaczej, gdyby zrezygnowała z kawy i przeznaczyła ten czas na przykład na wcześniejszy spacer? Mógłby.
Porzućmy jednak na razie ten zagadkowy wątek.

Dziś dociera do niej wyraźnie, że rytuały (a może nazwie je nawykami?) nie wystarczają, chyba przestały spełniać swoje zadanie.
Czuje, że obecnie nie chodzi już o odnalezienie domu w sercu, ale jednak tego fizycznego miejsca, z którego nie musi zabierać mojego malutkiego dobytku, kiedy zatrzaskuje za sobą drzwi. Siły fizyczne nadwyrężone przenoszeniem rzeczy łatwiej jest odrestaurować niż nadszarpnięte poczucie bezpieczeństwa.

Czy uda mi się osiąść  w jednym miejscu, tym razem na dłużej i odbudować spokój?
Ma nadzieję, że tak, jest ambitna, tak o sobie myśli, ale coraz trudniej jej osiągać cele, kiedy operuje w „trybie ucieczki i przetrwania”.

Czy znasz Janka

Siedział przy stole zastawionym tak suto, że nie potrafił zrozumieć jak pozostali mogą tę obfitość smaków, barw, dotyków i emocji pochłonąć w tak krótkim czasie.
Sam ciągle nie mógł nadziwić się jak wiele ludzkie ciało jest w stanie odczuć w krótkiej chwili. Przeżuwając kiszoną kapustę o barwie ciemnego ametystu z brudnawo-białym chrzanem odchylił się na krześle podziwiając stada ptaków tańczące na ciemniejącym niebie.
Właśnie odczułem kosmos, a żaden z nich nawet nie mrugnął. Jedzą zajęci rozmową, zdają się nie dostrzegać wiele poza nią pochłonięci argumentowaniem własnych racji.
Popatrzył na Karolinę. Entuzjastycznie dziobała w powietrzu widelcem wymierzonym przeciw dużemu chłopakowi z mlecznym wąsikiem, który siedział na przeciw. Tłumaczyła mu coś żarliwie. Przekonywała, a on wysuwał kontrargumenty co chwilę spoglądając bezczelnie na telefon, nawet nie raczył robić tego ukradkiem.
Żadne z nich nie zauważyło kolejnego stada przelatującego nad ciemniejącym niebem. Czas zakreślił pętlę, zaczynają cykl od nowa, a żadne z uczestników przyjęcia tego nie dostrzegł. Może to i nic dziwnego, oni tego czasu nie znają, przynajmniej większość z nich. Nie mają czasu, żeby go dostrzec.
Janek odchylił się na krześle i powrócił do kontemplowania smaku majonezu na liściach sałaty. Rozpłynął się w nicości. Nikt z biesiadników nie zauważył jak odchodzi. Nie szkodzi, spotkają się jeszcze, gdy po nich przyjdzie, przeprowadzi każdego z osobna.

Teraz siedział na skraju łóżka i przyglądał się na śpiącej Karolinie. Powieki miała zaciśnięte tak mocno, że niemal nie było ich widać, oddychała płytko, urywanie. Wiem, co ci się śni, wiem, że się boisz, to konieczne, sama musisz stawić czoła tym koszmarom. Pamiętaj jednak, że twoje dziedzictwo, to nie twoje życie. Nie przyszedłem dziś po ciebie, widzę, że uczysz się jak walczyć i twoja moc rośnie. Teraz śpij dziecko. Spotkamy się jeszcze.

Dzisiejszej nocy sny były inne i obudziła się spokojna. Postanowiła zapisać ostatni, wyjątkowo barwny i wyraźny.

Była znowu w swoim rodzinnym miasteczku nad oceanem, ale przyleciała tu tylko na krótko, zdaje się, że na „rozpoznanie terenu”.

Szła wysokim klifem, a rozbijające się o niego fale były ogromne, sięgały wysokości klifu. Nigdy na żywo takich nie widziała, nawet przy sztormie. Nie czuła jednak, że są niebezpieczne.

Ocean, nawet tak silnie wzburzony, nie sprawiał jednak dzikiego, po prostu był.
Śmiałkowie na deskach śmigali na falach, spadali z nich jak to zwyczajnie zdarza się przy surfingu i wszystko zdawało się być w porządku.

Szła schodami i uliczkami, których nie znała, w otoczeniu pojawiły się nowe kawiarnie, restauracje, mała klimatyczne, oryginalne, tchnęły jakimś orientalnym, niemal magicznym urokiem. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że miasteczko ładniało podczas, gdy Europa brzydła. To był ciężki rok dla wszystkich.

Szła, witała się z radością z napotykanymi znajomymi, był upał, ale nie czuła gorąca, które zazwyczaj latem rozpuszcza tu skórę niczym masło. Nie przeszkadzał jej brud, który wylał się na ulicę wprost pod jej stopy z przejeżdżającej śmieciarki.

Jak się cieszę, że tu jestem! Znów czuła się szczęśliwa, choć nie była wolna od rozterek. Oto co chodziło jej po głowie, gdy próbowała zmieścić się ze śmieciarką na wąskiej ulicy:

Boże pozwól mi być chociaż przez trochę „normalna”. Niech te sny już się uspokoją, ja tylko chcę wrócić do domu i wykonywać moja pracę z szacunkiem i wdzięcznością, bez tego wewnętrznego prądu, który pcha mnie od dawna do spełnienia misji, o której jestem przekonana, że ma znaczenie.
Odrobiłam już kilka lekcji, z którymi wcześniej nie potrafiłam sobie poradzić, a teraz chcę już wrócić do mojego domu nad oceanem i cieszyć się łatwiejszymi aspektami życia. Chociaż przez jakiś czas. Jeśli taka moja droga, proszę, niech się stanie.

Obudziła się z poczuciem „powróciłam do domu”.
Czuła się znakomicie, jednak poczucie nie zmieniło otaczającej rzeczywistości w jednej chwili.

Przebudzenie

Na początku uciekła tak, jak zrobiła to jej matka. Jednak odnalazłszy w sobie moc wróciła, żeby uleczyć dziedzictwo przodków. To stary ród, będzie sporo roboty w  tym i następnych wcieleniach.
Jakież to wszystko dziwne, myślała głośno stojąc przed lustrem na warszawski Mokotowie- żyję teraz w hologramie, który jest jednocześnie w jakiś sposób prawdziwy. Stojąc w korku, jedząc śniadanie, czy odczuwając mróz lub upał trudno mu odmówić realności.

Realna rzeczywistość, co to tak naprawdę jest? Nie dość, że sami ją wymyślili, to teraz w tym żyją. Połapać się nie można o co chodzi tym ludziom. W jednej chwili chcą czegoś, za moment płaczą, że jeśli nie dostaną czegoś kompletnie innego, to skończy się świat. Nigdy nie zaczął się i nie skończył do tej pory, cóż to za wymysły?!
I ta odwieczna presja czasu. Jej babka do tej pory pokrzykuje „pospiesz się, nie ma czasu!”, a nawet z domu już prawie nie wychodzi.

Wiedziała, że decyzja o powrocie należała do niej, podjęła ją. Nie wszystko jednak rozumiała i stąpała w kolejnych etapach tej nieco mrocznej gry nieco po omacku. Jej ścieżkę wskazywało wewnętrzne światło. Lepiej, żeby zawsze potrafiła dać mu mówić, a sobie słuchać.
Urwiska tej technokratycznej rzeczywistości są niezwykle strome, a granie i zbocza ostre, mimo że z oddali zachęcają połyskującymi strumieniami, które szemrzą łagodne pieśni wśród górskich kotlin. Nie jest tu bezpiecznie.

Zadzwonił telefon.
Mężczyzna po drugiej stronie wyszeptał- mogę odebrać cię z przystanku, nie możemy pójść na Stare Miasto, tam mógłbym trafić na żonę.
– to pomyłka, odłożyła słuchawkę.

Tak, nasza przemiana musi potrwać dłużej- pomyślała.

Pętla

Kilka poprzednich nocy było niezwykle i niezbyt przyjemnie aktywnych. Śniły jej się ciężkie wydarzenia, brała w nich udział, wszystko było realne i namacalne, budziła się mocno zmęczona- nic dziwnego w nocy wiodła równoległe życie i pełne akcji, walki, wysiłku.

Czuła to w ciągu dnia.

Dziś piła kawę obserwując różowiejące niebo nad miastem i przecinające je stada ptaków.
Nagle wstrząsnęła nią fala niepokoju.
Łudziła się, jak zawsze, że w nowym miejscu jej nie dopadnie. Teraz wiedziała już, jak bardzo się pomyliła. Od lat starała się go pokochać, jednak znów stanie z nim do walki.

Dom odnalazł ją i tu…

Przeżyć sztorm

Kiedy chcemy coś załatwić, zrealizować jakiś zamiar i potrzebujemy, czy też chcemy zaangażować w to innych, trzeba ich przekonać. Prowadzimy negocjacje.
Robimy to każdego dnia, w wydawałoby się błahych sytuacjach.
W negocjowaniu chodzi o to, żeby przeprowadzić je na zasadzie wygrana – wygrana, wtedy strony stają się partnerami w procesie, a nie przeciwnikami.

Przeczytała to w jakimś mądrym poradniku kilka lat po rozstaniu. Trochę późno, ale gdyby nie rozwód, pewnie nie zaczęłaby studiować tych poradników z takim oddaniem.
Nauczyła się jak słuchać ludzi i nie słuchać wszystkich własnych myśli.

Teraz nie mogła przypomnieć sobie dlaczego była dla niego taką jędzą. Przecież to nie była ona, nigdy wcześniej, ani później tak się nie zachowywała. Czy to możliwe, że wstąpiło we mnie wtedy wcielenie innego człowieka- zastanawiała się nie raz.

Na nic to całe myślenie, niczego nie odwróci, minęło już tyle lat, po prostu przestań o nim myśleć.
Co z tego? Myśli przychodziły niezmordowanie latami, czasem inicjowane snem, czasem przypadkowym spotkaniem na ulicy z mężczyzną o podobnej aparycji.

Bywało, że gasły na długo. W końcu teraz ma kochającą i kochaną żonę oraz dwójkę cudownych dzieciaków, racjonalizowała. Jednak zawsze następował moment, w którym całe to racjonalizowanie i życzenia dobrego zalewały fale przejmujących emocji. Ilekroć spotkała faceta o silnej osobowości wyrażanej zarówno przez męskie, jak i damskie cechy, zazwyczaj też mocny głos o nieprzeciętnej skali, wspomnienia wracały.
Przecież to nie byłam ja, nigdy takiej siebie nie pamiętam, co to było do cholewki? – tak rozmyślała wpatrzona w łunę nad miastem.
Piękna grudniowa polska noc… pada deszcz. Nic dziwnego, jutro Sylwestra, wszystko nieustannie się zmienia, klimat też. W głębi duszy cieszyła się, że to już nie mroźna zima, ale coś w rodzaju zimnej jesieni.

Znów zobaczyła jego obraz- paradował przed domem w butach na wysokim obcasie, wymalowanych na czarno paznokciach z roześmianymi oczami i wielkim „ooo” na ustach.

Idź spać dziewczyno, pomyślała, głupstwa chodzą po twojej zmęczonej głowie.

Wstała, jak zawsze na długo przed wschodem słońca. Domniemanym wschodzie- w tej zimnej krainie raczej rzadko się je widywało o tej porze roku. Nawet w prognozie pogody, obok „pochmurno”, pojawiało się określenie „ponuro”. Co za różnica, która godzina?
Rano, zanim większość okolicy wstanie i podniesie się ludzki zgiełk, czuje się najlepiej. To jej pora i czas na ruch oraz pracę.
Pije tylko wodę, trudno jej pracować lub ćwiczyć z pełnym żołądkiem. Umysł jaśniejszy. Praca i pasja nadają jej życiu sens, śniadanie nie zając, jak to mawia jej dziadek.

Jednak nie zawsze ma ochotę usiąść przed komputerem i zabrać się do roboty, ale wie o ile łatwiej jej stawić czoła temu, co wolałabym odłożyć (najlepiej zupełnie…) i to zrobić, niż myśleć, że to nadal na nią czeka.

Im bardziej chce coś odłożyć, tym bardziej zabiera się za to w pierwszej kolejności, żeby już później „nie straszyło”. Robota wykonana, mur zniknął, a dzień stał łatwiejszym.
Ćwiczyć też woli z pustym żołądkiem, łatwiej oddychać, łatwiej ruszać się, łatwiej mniej myśleć.
Od kiedy przestała wierzyć w mity na temat „zdrowego” odżywiania dla osób uprawiających sport, jej życie stało się łatwiejsze, a treningi jeszcze przyjemniejsze.

Wolność od myśli odbierającej wolność to wielka siła i sprzymierzeniec w życiu.
Większość ograniczeń rodzi się w naszej głowie i tylko tam jest „prawdziwa”.
Szkoda, że nie rozumiała tego podczas małżeństwa.

Po śniadaniu przypomniała sobie, że znowu śniła o gigantycznych falach zalewających jej ukochane miasteczko nad Pacyfikiem.

Te sny rozpoczęły się chyba jeszcze w trakcie małżeństwa, dokładnie nie pamięta, ale wie, że powracają do niej od lat.
W pierwszych z nich fale przynosiły zniszczenie. W dwóch pojawił się i on.
W jednym zginęła, potem szła znowu ulicami, które głosiły efekty potopu i znowu go spotkała.
Od dawna ma wrażenie, że sen w jakiś sposób ewoluuje, jakby jego scenariusz był skorelowany ze zmianami w niej samej.

Na początku budziła się przerażona, kiedy w nocy monstrualne fale powracały, ale z czasem zaczęła się uczyć, jak przetrwać i bała się ich coraz mniej.
Po drugiej śmierci nauczyła się, jak uciec zawczasu i choć nadal wychodziła z tego zmoczona, to jednak żywa.
Później nauczyła się wyczuwać kiedy fale nadciągają oraz po których widać, że trzeba szybko się oddalić. Zaczęła też w nich chodzić.

Wczorajszej nocy sen powrócił, był niezwykle wyraźny. Odnajdując w pamięci fragmenty jego poprzedników ze zdumieniem zauważyła, że i miasteczko uczyło się.

Siedzieliśmy ze znajomymi na balkonie jednego z Surf Clubów. Fale, na których nadal pędzili śmiali surferzy zaczynały coraz bardziej przypominać Mavericks. Tylko ich kolor nie był mętny- były piękne, wielkie i niebezpiecznie niebieskie, ciemne i w kryształowo białych koronach, ich barwa przypominała kolor nieba przed sztormem z baśni…

Stawały się coraz większe i były coraz bliżej. Już zalewały ulice i wiedziałam, że nie uciekniemy. Zaczęły przetaczać się wysoko nad naszymi głowami.

Odychajcie, duże wdechy i wydechy, a jak już zacznie nas wchłaniać ostatni najgłębszy wdech!
-wykrzyczałam do znajomych i przyjaciół.

Nie wiedziałam, czy wyjdziemy z tego żywi, ale nie bałam się. Widziałam siebie już wirującą w kipieli. Wzięłam głęboki wdech, który miał być ostatnim i… nic się nie stało.

Kolejna fala, kolejny haust powietrza. Znów załamała się nad nami i woda cofnęła się do oceanu, który ponownie nas oszczędził.

W końcu udało się nam zejść na dół i oddalić od wielkiej wody. Surferzy nadal surfowali.

Kiedy szłam mokrymi lub częściowo zalanymi ulicami miasta, ktoś pokazał i wytłumaczył infrastrukturę, dzięki której nauczyli się żyć z tymi gigantami, gdy nadchodzą.
Auta nadal pędziły przez potoki wody, a mieszkańcy nic sobie nie robili z tego, że część wybrzeża była zalana.

Pomyślałam, „to już czwartek, muszę znowu wracać do domu”, w Polsce.
Zaczęłam żegnać się z przyjaciółmi, po czym uświadomiłam sobie, że nie jestem we Wrocławiu, ale w moim australijskim domu i nigdzie nie muszę wracać.

Odszukałam rower i wyruszyłam w z radością w nowy dzień.